środa, 30 listopada 2016

Wciąż ćwiczę aczkolwiek mniej regularnie

Ten blog miał być o motywacji. Kiedy go zaczynałam chciałam zmotywować innych do ćwiczeń. Wydawało mi się, że tak niewiele potrzeba, bo faktycznie na początku byłam pełna chęci do ćwiczeń. Było lato, byłam sama, byłam pod olbrzymim wrażeniem Franka Medrano. Co się zmieniło? Od dawna się nad tym zastanawiam, myślę, że kilka powodów przyczyniło się do tego, iż nieco straciłam motywację. Trudniej jest ćwiczyć jak jestem z córką, to skakanie przez nogi, albo proszenie żebym jeszcze z nią poleżała. Czasami w połowie ćwiczeń ktoś przyjdzie albo zadzwoni, później najczęściej już nie kończę. Ale co było największym demotywatorem??? Myślę, że to, że pod koniec 7 tygodnia zaczęłam się zastanawiać nad tym czy jestem gotowa żeby zacząć poziom zaawansowany, i... i nie czułam się gotowa. Postanowiłam więc zacząć od początku poziom podstawowy, ale to chyba właśnie to odebrało mi całą motywację. Jak słuchałam Tony'ego Robinsona to zrozumiałam jak bardzo ważny jest ciągły progres. Wiele razy w życiu gdy przestałam czuć, że się rozwijam traciłam motywację, tak najczęściej zawsze było w pracy.

Jakiś tydzień, może dwa tygodnie temu obiecałam sobie, że codziennie będę się budzić o 6-tej rano żeby mieć czas na ćwiczenia zanim wstanie córka. Słowa jak na razie dotrzymuję, budzę się o 6 rano, zaczęłam medytować z Wayne Dyer'em "Ah meditation". Czasami czuję się po tym dużo lepiej, czasami mniej. Cieszę się, że nareszcie znalazłam medytację, którą... przeżyłam, wcześniej nie potrafiłam nigdy przetrwać dłużej niż 10-15 minut maksymum. Z Wayne'em robię z 25 minut prawie co rano. 

Przepraszam, nieco odstąpiłam od tematu, a może nie? Wayne Dyer był chyba najlepszym mówcą inspiracyjnym jakiego słyszałam, ostatnio zaczęłam częściej go słuchać. Nie koniecznie dlatego, żeby codziennie ćwiczyć, ale dlatego, żeby ruszyć do przodu w życiu, żeby nauczyć się spowrotem pozytywnego myślenia. Po powrocie do Polski na pewno jestem o wiele pozytywniejsza niż byłam przez ostatnie ... nie wiem, może 10 lat. O dziwo, oduczenie się narzekania przyszło mi z mniejszą trudnością niż się spodziewałam, gorzej z nie martwieniem się. Zawsze znajdę powód żeby się pomartwić, a nie powinnam. Od kilku miesięcy wiem już o prawie przyciągania, coraz więcej o tym czytam, słucham, itd. i naprawdę wydaje mi się, że ma to sens, wydaje mi sie, że cały czas tego doświadczam. Chcę się uczyć. Chcę pomagać innym. Ten blog też miał być taką pomocą, ale teraz widzę, że przynajmniej od jakiegoś miesiąca na pewno nie jestem w stanie nikogo motywować bo ledwo znajduję motywację dla siebie.

Co robić dalej? Myślę, że do końca tego tygodnia będę robić pierwszą część etapu początkującego a od przyszłego tygodnia musze się zastanowić co robić, albo przejść na progresję i naprawdę się do tego przyłożyć, albo rzucić się na głęboką wodę i zacząć poziom średniozaawansowany. Co byście zrobili na moim miejscu? Dodam, że mogę się już podciągnąć w nadchwycie, ale chyba tylko dwa razy, w porywach do trzech :)

Dobranoc, i jeśli macie rady jak znów zmotywować się do regularniejszych ćwiczeń to bardzo proszę piszcie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz