środa, 30 listopada 2016

Wciąż ćwiczę aczkolwiek mniej regularnie

Ten blog miał być o motywacji. Kiedy go zaczynałam chciałam zmotywować innych do ćwiczeń. Wydawało mi się, że tak niewiele potrzeba, bo faktycznie na początku byłam pełna chęci do ćwiczeń. Było lato, byłam sama, byłam pod olbrzymim wrażeniem Franka Medrano. Co się zmieniło? Od dawna się nad tym zastanawiam, myślę, że kilka powodów przyczyniło się do tego, iż nieco straciłam motywację. Trudniej jest ćwiczyć jak jestem z córką, to skakanie przez nogi, albo proszenie żebym jeszcze z nią poleżała. Czasami w połowie ćwiczeń ktoś przyjdzie albo zadzwoni, później najczęściej już nie kończę. Ale co było największym demotywatorem??? Myślę, że to, że pod koniec 7 tygodnia zaczęłam się zastanawiać nad tym czy jestem gotowa żeby zacząć poziom zaawansowany, i... i nie czułam się gotowa. Postanowiłam więc zacząć od początku poziom podstawowy, ale to chyba właśnie to odebrało mi całą motywację. Jak słuchałam Tony'ego Robinsona to zrozumiałam jak bardzo ważny jest ciągły progres. Wiele razy w życiu gdy przestałam czuć, że się rozwijam traciłam motywację, tak najczęściej zawsze było w pracy.

Jakiś tydzień, może dwa tygodnie temu obiecałam sobie, że codziennie będę się budzić o 6-tej rano żeby mieć czas na ćwiczenia zanim wstanie córka. Słowa jak na razie dotrzymuję, budzę się o 6 rano, zaczęłam medytować z Wayne Dyer'em "Ah meditation". Czasami czuję się po tym dużo lepiej, czasami mniej. Cieszę się, że nareszcie znalazłam medytację, którą... przeżyłam, wcześniej nie potrafiłam nigdy przetrwać dłużej niż 10-15 minut maksymum. Z Wayne'em robię z 25 minut prawie co rano. 

Przepraszam, nieco odstąpiłam od tematu, a może nie? Wayne Dyer był chyba najlepszym mówcą inspiracyjnym jakiego słyszałam, ostatnio zaczęłam częściej go słuchać. Nie koniecznie dlatego, żeby codziennie ćwiczyć, ale dlatego, żeby ruszyć do przodu w życiu, żeby nauczyć się spowrotem pozytywnego myślenia. Po powrocie do Polski na pewno jestem o wiele pozytywniejsza niż byłam przez ostatnie ... nie wiem, może 10 lat. O dziwo, oduczenie się narzekania przyszło mi z mniejszą trudnością niż się spodziewałam, gorzej z nie martwieniem się. Zawsze znajdę powód żeby się pomartwić, a nie powinnam. Od kilku miesięcy wiem już o prawie przyciągania, coraz więcej o tym czytam, słucham, itd. i naprawdę wydaje mi się, że ma to sens, wydaje mi sie, że cały czas tego doświadczam. Chcę się uczyć. Chcę pomagać innym. Ten blog też miał być taką pomocą, ale teraz widzę, że przynajmniej od jakiegoś miesiąca na pewno nie jestem w stanie nikogo motywować bo ledwo znajduję motywację dla siebie.

Co robić dalej? Myślę, że do końca tego tygodnia będę robić pierwszą część etapu początkującego a od przyszłego tygodnia musze się zastanowić co robić, albo przejść na progresję i naprawdę się do tego przyłożyć, albo rzucić się na głęboką wodę i zacząć poziom średniozaawansowany. Co byście zrobili na moim miejscu? Dodam, że mogę się już podciągnąć w nadchwycie, ale chyba tylko dwa razy, w porywach do trzech :)

Dobranoc, i jeśli macie rady jak znów zmotywować się do regularniejszych ćwiczeń to bardzo proszę piszcie.

środa, 16 listopada 2016

Motywacja, motywacja... a co jeśli jej brak?

Jak pewne łatwo się domyślić z tytułu... znów jakoś szwankuję z ćwiczeniami. W zeszłym tygodniu jakoś mi szło choć w większości bez silnego zakończenia. W tym tygodniu... w poniedziałek - nic, wczoraj zrobiłam pierwsze cztery ćwiczenia, a dzisiaj... znów nic. Cokolwiek napiszę to będą to tylko wymówki więc nie będę się tłumaczyć. Napiszę tylko, że wczoraj po raz pierwszy udało mi się podciągnąć w nadchwycie. Wydawałoby się, że zmotywuje mnie to do ćwiczeń, szczególnie, że podciągnęłam się aż 2 razy. Najpierw nic przez kilka miesięcy a tu ... 2 podciągnięcia. I co z tego? Dziś znów nie znalazłam motywacji do ćwiczeń. Czy to zima? czy lenistwo??? Sama nie wiem. Oczekuję poprawy.

wtorek, 8 listopada 2016

I znów odwalam swoje

"Odwalam" to dobre określenie, nie wiem tylko czy "swoje" czy "nie swoje". Jak ja wogóle wpadłam na ten pomysł ćwiczeń kalisteniki? Dlaczego niby mam to robić? Coraz częściej stwierdzam, że tak naprawdę nie lubię tego ćwiczyć. Lubię pewne aktywności fizyczne jak łażenie po górach, pływanie, jazdę na rowerze, spacery i takie tam, ale kalistenika? Jak ja wpadłam na taki głupi pomysł? Niecierpię się podciągać choć szczerze powiedziawszy to znajduję nieukrywaną przyjemność w tym, iż już coś mi wychodzi a nie spadam na dół nawet przy negatywnych podciągnięciach, czy raczej opuszczeniach. Trzymam się :) To miłe. 
Może ćwiczenie sprawia mi małą przyjemność bo już drugi dzień ćwiczę w nocy? Wczoraj około północy dzisiaj po 21-szej? Już prawie 23-cia a ja tak naprawdę powinnam jeszcze zrobić silne zakończenie, ale nie chce mi się. Wczoraj też mi się nie chciało i też nie zrobiłam.
Czy powinnam kontynuować? Jeśli tak czy powinnam robić t regularnie tak jak kiedyś? Cały czas zastanawiam się and tymi ćwiczeniami jakie kiedyś przez przypadek zauważyłam przeglądając pigułkę wiedzy na kalistenice polskiej. Takie coś chyba by mi odpowiadało tylko przyrządy... A może po prostu szukam wymówki?

Tak a propos to nie robiłam dzisiaj wykroków ani przysiadów. Zamiast wykroków do przodu znów robiłam boczne, te mięśnie potrzebują ćwiczeń te od wykroków do przodu są dość silne, na pewno zdecydowanie za silne jak na poziom podstawowy kalisteniki.

Zamiast przysiadów zrobiłam zwis na drążku i podniesienia nóg, ale tylko raz. Po tym razie zapał mnie opuścił i... po napisaniu tych słów zaraz idę spać. Dobranoc.

poniedziałek, 7 listopada 2016

I znów potknięcie

Jak już pisałam w piątek nie skończyłam ćwiczeń. W sobotę powinnam odpoczywać i tak też zrobiłam. Wieczorem jak byłyśmy w Jastrzębiu poszłam z maleństwem na plac zabaw a ponieważ były tam też przyrządy do ćwiczeń to coś tam poćwiczyłam, ale nie za wiele. Wczoraj powinnam zacząć dzień pierwszy, ale... nie zaczęłam. Wróciłyśmy koło 5 po południu, było zimno, napaliłyśmy w piecu i się grzałyśmy. Później nic mi się nie chciało więc poszłyśmy spać. Dzisiaj Dziubusia obudziła się razem ze mną rano więc... znów nie ćwiczyłam. Zamierzam zacząć teraz, jest już 21:54, ale jak nie będę ćwiczyć to jutro pewnie znów nie, i dzień później też pewnie nie. Więc zaczynam teraz. Myślę, że już nie opiszę dzisiaj jak mi pójdzie, ale najważniejsze, że coś zrobię. Lepiej coś niż nic.

Jeśli ktoś z was też ćwiczy, to opowiedzcie mi o waszych upadkach i wzlotach. Powodzenia.

piątek, 4 listopada 2016

Wczoraj znów się udało, dzisiaj... poddaję się

Przedwczoraj cieszyłam się dniem wolnym. Przez chwilę zastanawiałam się czy może powinnam coś zrobić żeby nie wyjść z wprawy, żeby znów nie stracić motywacji, ale w końcu postanowiłam, że dobrze jest mieć te dni wolne.

Wczoraj z samego rana wstałam żeby ćwiczyć i znów miałam wystarczająco motywacji żeby wstać przed Dziubusią, nie pamiętam już czy o 6 czy o 7-mej, ale chyba to drugie. Tak, chyba tak to było, obudziłam się około 6 i nie mogłam się zmobilizować do wstania i w końcu wstałam o 7-mej czy kilka minut przed, ale zdąrzyłam przed wyjściem do przedszkola.

Dzisiaj bloli mnie głowa, zaczęłam jednak ćwiczyć. Zrobiłam rozgrzewkę, zaczęłam podniesienia na drążku, ale nie mogę... Głowa mi pęka. Czy to moja wina? Wczoraj rano trochę wypiłam, ale od rana do wieczora prawie nic. Dzisiaj od rana do jakiejś 11-tej też nic nie piłam, a teraz piję, ale... będę musiała wypić dużo więcej żeby przeszedł mi ból głowy.

Kiedy ja w końcu się nauczę pamiętać o piciu???

wtorek, 1 listopada 2016

Udało się

Nie poddałam się! Po wczorajszych ćwiczeniach wstałam cała obolała, ale pomimo wszystko wstałam rano i ćwiczyłam. Kilka zdjęć poniżej:



Co dzisiaj zdarzyło się ważnego? Poza tym, że jestem cała obolała to dzisiejszy dzień jest zdecydowanie najcięższy na mój kręgosłup. Plunk pomimo tego, że tylko 15 sekundowy szczególnie po wspinaczce górskiej po prostu mnie zabija. Przy trzeciej serii już padałam, a przy czwartej modliłam się, żeby to się skończyło. Później silne zakończenie. Znów męczarnia. Ostatnie 15 podniesień najgorsze. Gdy wczesniej ćwiczyłam te podniesienia były już łatwiejsze, albo takie się wydawały, teraz znów jest bardzo ciężko. Ale... tak jak ostatnio... przyzwyczaję się :) 

Jak widać, jestem dzisiaj pozytywnej mysli. Do usły... no tak, nie słyszymy się, więc po prostu do następnego :)

poniedziałek, 31 października 2016

Czy jestem w porządku w stosunku do czytelników tego bloga?

Czuję się nie w porządku w stosunku do tych z was, którzy czytają tego bloga. Gdy zaczynałam go pisać, zamierzałam pisać codziennie. Myślę, że zaczęłam dobrze, ale z czasem ćwiczenia stały się ważniejsze od ich opisywania. Wydawało mi się nudne opisywanie rutyny. To chyba właśnie tutaj minęłam się z celem. Zaczęłam tego bloga dlatego, żeby zmotywować tych z was, którzy może też chcieli coś ćwiczyć, ale czuli, że są za słabi żeby zacząć. Jak pamiętacie ja na początku nie potrafiłam nawet się podciągnąć, nie żeby teraz dobrze mi szło. W szerokim uchwycie nadal nie potrafię się podciągnąć, ale w ciasnym podchwycie już potrafię. Hurra! ;)

Ale wracając do tego dlaczego czuję się nie w porządku. Otóż jak ostatnio pisałam gdzieś zatraciłam motywację. Tak jak opisywałam poprzednio zaczęło się od tego, że kiedyś tam przełożyłam, później zapomniałam, a później... później to już tak poszło. I wciąż dlaczego myślę, że jestem nie w porządku do tych, którzy czytają tego bloga? Właśnie dlatego, że nie opisywałam braku motywacji, ciągłych wymówek, itd. To jest takie ważne. Przecież nie jestem pierwszą osobą, która się z tym boryka. Gdy byłam w Gorcach poznałam chłopaka, który mówił, że często coś zaczyna, bardzo się do tego przykłada, ale z czasem... z czasem zapał mija. Czy mój minął? Nie wiem czy minął, ale jak odpuściłam sobie kilka dni, to łatwiej było odpuścić więcej.

Nie zapomniałam oczywiście o Franku. Nie. Od czasu do czasu myślałam o rutynie. Gdy logowałam się na Facebook'a widziałam jego zdjęcia, bo ustawiłam sobie jego powiadomienia jako pierwsze. Gdy patrzyłam na jego posty czasami czułam motywację, mówiłam sobie, że jutro znów zacznę ćwiczyć, a czasami czułam ochotę zwieszenia głowy. Mówiłam sobie, że nie przerwałam na zawsze, że wkrótce napewno wrócę do ćwiczeń. Najczęściej myślałam o poniedziałku. Poniedziałki mijały jeden za drugim a ja... znów mówiłam o następnym. I stało się. 18-go zaczęłam znów ćwiczyć, bardzo się cieszyłam. Wróciłam znów do początków tygodnia pierwszego poziomu dla początkujących. 18-go dobrze mi szło. Zrobiłam rutynę od rozgrzewki do silnego zakończenia. 19-go nadal miałam motywację i zaczęłam ćwiczyć po odwiezieniu dziecka do przedszkola. W połowie przyszła ciocia bo chciała żeby w czymś jej tam pomóc. Myślałam, że skończę później, nie skończyłam. Następnego dnia znów nic nie zrobiłam. 

Znów zaczęłam się zastanawiać co poszło nie tak... Znów próbowałam znaleźć motywację. Zastanawiałam się dlaczego nie motywują mnie te same myśli co wcześniej. Może straciłam wiarę w siebie? Ciągle wydawało się, że miałam za mało czasu, ale wydawało mi się, że to tylko wymówki. I chyba tak to było.

Wczoraj znów zaczęłam ćwiczyć. Znów się cieszyłam. Znów zaczęłam od pierwszego dnia, pierwszego tygodnia. Szło mi ciężko choć pamiętam, że gdy zaczynałam rutynę Franka po raz pierwszy było dużo gorzej. To dobrze widzieć, że pomimo miesięcznej przerwy nadal nie wróciłam do stanu sprzed ćwiczeń. Jeśli dobrze pamiętam to zrobiłam wczoraj 4 x 15 pompek na podniesieniu. 4 x 10 opuszczeń. 4 x 15 normalnych pompek. 4 x 10 pompek z podniesionymi nogami i na koniec 4 x 40 podniesienia na schodku (na łydki). Dziś rano obawiałam się, że może nie zechce mi się wstawać a jak Dziubusia wstanie to może znów się nie zabiorę do ćwiczeń? Właśnie, zapomniałam napisać, że wczoraj zaczęłam ćwiczyć chyba około 6 rano żeby zdążyć zanim obudzi się dzieciaczek. Obudziła się chyba zanim skończyłam. 

Dzisiaj po obudzeniu wiedziałam, że wciąż mam zapał, wstałam zanim mi minął. Co prawda nie poszłam biegać na rozgrzewkę jak wczoraj, ale to chyba nie takie ważne, zrobiłam tylko rozgrzewkę ramion Franka i do dzieła. Udało mi się skończyć całą rutynę choć było ciężko. Trochę dzisiaj zmodyfikowałam końcówkę. Początek tak jak zawsze 2 dnia, pierwszych 2 tygodni: 4 x 5 podciągnięć w szerokim nadchwycie (poziom 2 czyli z podskakiwaniem bo nadal się nie podniosę sama), 4 x 10 podniesień australijskich, 

4 x 5 podniesień w podchwycie wąskim (pierwsze samodzielne, a następne 4 z podskokiem i tylko opuszczanie o własnych siłach), 3 x 70 wykroków, na ostatniej serii zmieniłam na coś w rodzaju przysiadów raz na jedną nogę na bok raz na drugą. Stwierdziłam, że skoro mogę zrobić 70 lounches to te mięśnie mam pewnie wystarczająco rozwinięte. Później miałam robić przysiady, ale ponieważ te mięśnie też mam dość rozwinięte więc kontynuowałam z tymi śmiesznymi przysiadami bocznymi. Robiłam ich po 16 za każdym razem.

Jutro HIIT. Już się boję. Nie lubię tego dnia. Ale chcę mieć motywację również jutro. HIIT jest dość krótki więc nawet jeśli miałoby być najgorzej... w końcu się skończy. 

Teraz już idę spać. Przepraszam, że w chwilach największego zwątpienia nie pisałam. Postaram się od teraz pisać zawsze. 

A teraz już dobranoc!

niedziela, 16 października 2016

Jak to się stało?

Jak to się stało, że miałam taka motywację, ćwiczyłam codziennie aż do zeszłego miesiaca? Przerwałam w 7 tygodniu. W Luxemburgu przełożyłam najpierw jeden dzień, później zrezygnowałam chyba z jednego i zaczęłam od nowa gdy wrócilismy do Anglii. 17-go chyba po raz pierwszy naprawdę zapomniałam, później 18-go też wrócilismy późno i chyba też zapomniałam. 19-go wracałysmy do Polski i też jakos się nie złożyło.
23-25 byłysmy w Gorcach, miałam wtedy nadzieję, że od poniedziałku znów zacznę ćwiczenia, i nie zaczęłam. Myslę o tym prawie w każdym tygodniu, czasami po wiele razy. Raz nawet wziełam się za ponowne czytanie e-ksiażki Franka, czułam się zmotywowana, później ktos zadzwonił, chyba tata, pojechałam i później po powrocie nie miałam już motywacji.

Czy przestałam ćwiczyć na zawsze? Mam nadzieję, że nie. Naprawdę mi się podobało. Skad znaleźć motywację żeby znów zaczać? Tym razem może też bez cukru? Choć ostatnio zrobiłam cos odwrotnego, zaczęłam znów słodzić herbatę czego nie robiłam od lat, a wszystko dlatego, że stwierdziłam, że lepiej mieć nieco więcej cukru w organiźmie niż być ciagle odwodnionym. Odkad nie słodzę piję o wiele mniej.

Ale wracajac do motywacji. Motywacjo, gdzie jestes???

wtorek, 27 września 2016

Aż wstyd się przyznać

Wstyd, nie wstyd, ale muszę się przyznać, iż od ponad tygodnia nie ćwiczę. Jak to się stało? Otóż do siódmego tygodnia szło mi nawet fajnie, pierwszy raz opuściłam dzień ćwiczeń w Luxemburgu, później w Anglii miałam demo i po powrocie zupełnie zapomniałam, na następny dzień jechaliśmy na północ i też jakoś tak nie pasowało, a potem... a potem to już tak jakoś poleciało.
Myślałam, że zacznę od nowa w tym tygodniu, od poniedziałku po powrocie z gór, ale... znów nie zaczęłam. Czas tak szybko mi mija, nie wiem nawet co ja takiego robię. 
Kiedy znów zacznę ćwiczyć??? Nie wiem. Napewno tutaj coś napiszę jak znów zacznę ćwiczyć i mam nadzieję, że będzie to wkrótce.

niedziela, 18 września 2016

I znowu "hiccup"

Otóż w tym tygodniu zaczęłam tydzień 7. Pierwszy i drugi dzień zrobiłam prawie normalnie, w drugim dniu nie zrobiłam silnego zakończenia bo Ranga gdzieś wyszedł, okazało się później, że poszedł do sklepu żeby mi kupić cukier na rogaliki, które miałam piec na demo następnego dnia. Po powrocie nie chciał już robić silnego zakończenia a i mnie się nie chciało. 

Wczoraj miałam robić HIIT i... po raz pierwszy zupełnie zapomniałam, nawet przed zaśnięciem mi się nie przypomniało. Rano nie miałam czasu bo piekłam rogaliki na demonstrację, jak wróciłam musiałam wszystkim podziękować a potem byłam już tak padnięta, że tylko poszłam spać. Dzisiaj przypomniało mi się jak jechaliśmy do Norfolk, myślałam, że zrobię ćwiczenia jak wrócę, ale znów wróciliśmy padnięci, boli mnie głowa a pomimo wszystko zajrzałam jeszcze na Fajsa, i to mnie gubi, już godzina nie moja. Za chwilę idę spać. Zrobię HIIT albo jutro rano, albo już jak wrócimy do Polski we wtorek.

Potrzebuję silnej poprawy bo ostatnio jakoś bardzo sobie zaniedbuję ćwiczenia, aż mi głupio z tego powodu. Ale obiecuję poprawę.

wtorek, 13 września 2016

Powrót do ćwiczeń - tydzień 6, dzień 5 i 6

Tak jak wcześniej pisałam zrobiłam sobie dwa dni przerwy. Stwierdziłam, że nie ma sensu ćwiczenie podczas konferencji. Na kempingu nie bardzo było gdzie robić podciągnięcia czy zwisy czy nawet dipy. Zawsze mnie zastanawia dlaczego mówi się o kalistenice, że nie potrzebne są żadne przyrządy a zawsze ci ćwiczący kalistenikę pokazywani są na jakimś niesamowicie długim drążku, zupełnie nie takim jaki mam w domu, albo całkiem na rurkach wykonanych specjalnie do ćwiczeń.
Nieważne, ominęłam 2 dni ćwiczeń zamiast szukać odpowiedniego miejsca do ćwiczenia. Piąty dzień zrobiliśmy wczoraj a 6 dzisiaj. Nie będę nawet pisać po ile zrobiłam ćwiczeń bo raczej nie wybiegałam poza moją normalną normę. No może dzisiaj w podciągnięciach, ale tylko dlatego, że robiłam najłatwiejszą wersję z dętkami powieszonymi na drążku, żeby pomagały mi podnieść do góry ciężar mojego ciała.
Wspomnę też, że Ranga wskazał na moje kiepskie skakanie przy wykrokach do przodu i dzisiaj bardziej podskakiwałam i muszę przyznać, że jest to trudniejsze. Dochodzi jeszcze do tego jakieś 30 stopni Celcjusza i możecie sobie wyobrazić jak się czułam po tych wykrokach w podskoku a później po przysiadach z wyskokiem. Byłam niesamowicie szczęśliwa, gdy już skończyliśmy. A teraz jest już późno i idę spać. Dobranoc.

PS. dodam tylko zdjęcie z konferencji gdzie mówiłam o demonstracji "Awakening Compassion" (wzbudzanie współczucia) jakie organizowałam w Anglii wsparte o prawo przyciągania.


sobota, 10 września 2016

6 tydzień, dzień 3 - I stało się, ominęłam dzień ćwiczeń

3 dzień 6 tygodnia wypadał 8 września gdy przyjechaliśmy do Luxemburgu na Konferencję Praw Zwierząt. Wyjechaliśmy z Anglii o 5 rano i dojechaliśmy na 16-tą. Rozbiliśmy namiot i pojechaliśmy na konferencję. Wróciliśmy około 22-23-ej w nocy. Przed samym zaśnięciem przypomniało mi się, że nie ćwiczyłam. Już miałam zamiar wstać i ćwiczyć kiedy przypomniało mi się, że kolejny dzień, czyli dzień 4 to dzień odpoczynku. Postanowiłam więc przełożyć ćwiczenia na kolejny dzień. 

Tak więc wczoraj gdy wstałam rano zaczełam ćwiczyć przed namiotem, na trawie, z HIIT jest to dość proste, choć wyglądało pewnie zabawnie dla wielu osób przechodzących obok, dla innych pewnie atrakcyjnie bo jedna z uczestniczek konferencji dołączyła do mnie na jedną rundkę :)

Dzisiaj powinnam mieć dzień 5, 6-go tygodnia, ale... myślę, że opóźnię moją rutynę ćwiczeniową o dwa dni. Zacznę znów w poniedziałek jak wrócimy do Anglii. 

Przepraszam, ale myślę, że tak będzie najlepiej.

środa, 7 września 2016

6 tydzień, dzień 2

W Polsce jest już po 1 w nocy, ale w Anglii jest dopiero po 12 w nocy. Jak łatwo się domyślić, dzisiaj zaczęłam ćwiczyć bardzo późno, było to chyba już o 23:30 czasu polskiego, choć tutaj oczywiście o godzinę później. W tej chwili jestem już po kąpieli.
Ćwiczenia dzisiaj jakoś mnie nie cieszyły, myślę, że wolę ćwiczyć w domu i z rana. Dzisiaj niestety rano zabrałam się za wnoszenie części szafy na górę a później za jej skręcanie. Nie zdążyliśmy skończyć przed wyjazdem. Jak wrócimy do Polski trzeba będzie jeszcze włożyć drzwi do szafy, żeby dobrze jeździły na rolkach. Okazało się, że włożenie drzwi nie jest takie proste.

Ale wracając do ćwiczeń, zrobiłam je dzisiaj tak na szybko. Nie przebiegłam się dla rozgrzewki, zaczęłam od razu od rozgrzewania ramion. Później:
- 4 x 5 podciągnięć (w moim wykonaniu opuszczeń) z szerokiego nachwytu
- 4 x 5 pociągnięć (znów opuszczeń poza pierwszym) z wąskiego podchwytu
- 4 x jakieś 15 sekund trzymania się w pozycji szerokiego nadchwytu
- 4 x 30 skakanych wykroków
- 4 x 15 skakanych przysiadów
Szybkie zakończenie i koniec na dzisiaj, szybko pod prysznic i poszłabym spać, ale muszę jeszcze zrobić prezentację na konferencję w Luxemburgu. Nie mogłam się zmobilizować przez ostatnie kilka tygodni.

Jutro, a w zasadzie to już dzisiaj będzie na mnie czekać HIIT.

wtorek, 6 września 2016

6 tydzień, dzień 1

Wczoraj oczywiście nie zapomniałam o ćwiczeniach, ale niestety nie bardzo miałam czas, żeby się z tego wyspowiadać :) Trochę śmiałam się z siebie bo na blogu o kalistenice napisałam, że na razie nie zamierzam zrezygnować z cukru, którego nieco zjadłam przez ostatnie kilka dni ponieważ zrobiłyśmy z Dziubusia kilka porcji rogalików i wczoraj miałam wrażenie, że jestem nieco słabsza, czyżby to przez cukier? Warto nieco się temu poprzyglądać.

Ale wracając do senda tego blogu, czyli ćwiczeń. Wczoraj miałam dzień pompkowy, który jak już wcześniej pisałam nie wydaje się dłużej dniem pompkowym, ale jakoś nadal tak go nazywam. Otóż zaczęłam od pompek do pozycji deski 4 x 10, które bardzo słabo mi szły. Przyjżałam się jeszcze raz filmikowi Franka i stwierdziłam, że muszę przesunąć dłonie nieco do przodu przed robieniem pompek. Szczelało mi wczoraj w stawie prawego łokcia, co wydaje się zdumiewające, bo odkąd zaczęłam ćwiczyć ponad miesiąc temu to prawie nie miałam z tym problemów. Kiedyś, kilka lat temu miałam często utrudnione robienie pompek przez to strzelanie w stawach łokci. Mam nadzieję, że znów odejdzie na długo.

Drugie ćwiczenie to zanurzenia, które znów robiłam na krzesełkach, tyle, że tym razem nie targałam ich do pokoju, po prostu odwróciłam je w korytarzu, gdzie normalnie stoją i tam ćwiczyłam. Zrobiłam ich 4 x 10. Oczywiście nie wiem jak pełne bo nie widzę się z daleka, ale nie wydaje mi się, żebym opuszczała się na ramionach za nisko.

Trzecie ćwiczenie to podnoszenie nóg wisząc, spróbowałam na drążku, ale kręciły mi się ręce i znów przeszłam na krzesełka. Na krzesłach jest łatwiej, wtedy opieram się o oparcia i wiszę w tej pozycji, zrobiłam 4 x 15. Nie wiem jak mi się tyle udało, ostatnie 3 w serii były zawsze nieco nie dociągnięte.

Czwarte to nareście pompki, których znów zrobiłam tylko 4 x 15, jakoś nie wyobrażam sobie na razie robić więcej.

Ostatnie to podnoszenia na palcach u stopy, i tutaj znów 4 x 15 na każdą z nóg.

Po ćwiczeniach zrobiłam silne zakończenie i miałam już przejść do rozciągania kiedy zdałam sobie sprawę, że sprawdzałam czas na telefonie z godziną w Anglii. Okazało się więc, że muszę szybko iść po Dziubusię do przedszkola. Tata już po mnie jechał, a ja jeszcze musiałam się przebrać. Zrobiłam wszystko w biegu, tata już czekał. Pojechaliśmy po Dziubusię a później do mechanika do Myszkowa odebrać rower. Jak to dobrze znów mieć sprawny rower. Denerwowało mnie scentrowane koło. Z Myszkowa, wracałyśmy do domu jak szalone bo mieli nam dowieźć szafę, okazało się, że byli późno więc zdążyłyśmy. Szafa jednak była pakowana w takie ciężkie pudełka, że nie dałam rady niej sama wnieść na górę, poradziłam sobie tylko z półką na książki, która ważyła jakieś 35 kg. Pudła z szafą ważą chyba ze sto i dzisiaj będziemy chyba wnosić po części.

To tyle nowości o wczoraj. Dzisiejsze ćwiczenia zrobię chyba dopiero wieczorem jak będziemy już w Anglii, kiedy opiszę... zobaczymy.

niedziela, 4 września 2016

5 tydzień, dzień 6

Dzisiaj obudziłam się nad ranem chyba koło 4-tej z niesamowitą werwą do życia i z nowymi marzeniami :) Jednym z nich było wystąpienie w Żarkach Letnisku w przyszłym roku na imieninach hrabiny pokazująć kalistenikę. Czy będę do tamtego czasu wystarczająco dobra? Mam nadzieję.

Dzisiaj miałam dzień podciągnięć i... po raz pierwszy udało mi się podciągnąć w szerokim nadchwycie, nie tak 100% dobrze, ale... to dla mnie niesamowity sukces. Jeszcze kilka dni temu nie mogłam, a teraz... zrobiłam jedno podciągnięcie. Przy normalnym podciąganiu zrobiłam 4 x 1 podciągnięcie (mniej więcej sama) + 6 podskoków z opuszczeniem.
Następne ćwiczenie to podniesienie z wąskim podchwytem, nadal robię tylko jedno sama a później podskoki. Zrobiłam więc 4 x 1 podciągnięcie (przy ostatnim miałam już niezłe problemy) + 6 podskoków z opuszczeniami. Jeśli dobrze pamiętam to po pierwsze rundce Dziubusia póściła fajną muzyczkę z X-Factor'a. Była dziewczyna, która jeszcze kilka miesięcy temu miałą depresję, jakieś stany lękowe, a teraz śpiewała, jeszcze jak pięknie, oczywiście popłakałam się ze wzruszenia, ale później wróciłam do ćwiczeń, czyli do kolejnych 3 rundek podniesień.
Po podniesieniach miałam trzymanie się w podniesieniu. Nadal nie potrafię utrzymać całego ciężaru własnego ciała więc podtrzymuję się nieco na krześle. Wiszę tak, aż nie mogę więcej wytrzymać trzęsienia się ramion.

Poprosiłam Dziubusię, żeby nagrała jak trzęsą mi się ramiona, ale jej ręce trzęsły się chyba jeszcze bardziej więc nie wiem czy jest to widoczne.

Po tych zwisach miałam wykroki w podskokach, których zrobiłam 4 x 30. I na koniec przysiady z podskokiem, których z trudnem zrobiłam 4 x 15. Dziubusia powiedziała, że to super łatwe ćwiczenie, ale z trudnością zrobiła 4 i to jeszcze całkiem nie pełne :) Jak się patrzy to chyba wszystko wygląda prosto. Ja jak patrzę na filmy Franka to wydaje mi się, że on nic nie waży, tak to przynajmniej wygląda.

Och zapomniałam napisać, że dzisiaj zapomniałam o rozgrzewce ramion, ale na szczęście pamiętałam o szybkim zakończeniu, przy którym chyba nadwyrężyłam znów lewe ramię, jakiś mięsień z tyłu ramienia. Och przypomniało mi to, że wcześniej przy podskokach nieco nadwyrężyłam jakieś ścięgno na prawej stopie, ale mogę chodzić, nawet udało mi się zrobić wykroki w podskokach i pompki z podskokami z tą nogą więc pewnie nie jest źle.

Na koniec nareszcie zrobiłam rozciąganie. Najpierw to, a później część tego. Pierwsze było fajne, ale miałam wrażenie, że nieco za krótkie, drugie natomiast miało zdecydowanie za dużo ćwiczeń na nogi, a zdecydowanie za mało na ramiona. Po rozciąganiu pogrzebałam nieco w kanale Odchudzanie bez Kitów i znalazłam chyba jeszcze fajniejsze ćwiczenia.

To tyle na dzisiaj? Nie, zapomaniałam dodać jeszcze zdjęć moich dłoni.



Teraz to już wszystko, do następnego.

sobota, 3 września 2016

5 tydzień, 5 dzień oraz podsumowanie miesiąca

Dzisiaj wracam do swojego starego zwyczaju opisywania ćwiczeń zaraz po ich skończeniu, kiedy jeszcze wszystko jest "na gorąco".

Wczoraj miałam dzień przerwy i przypomniało mi się, że wczoraj mijał miesiąc odkąd zaczęłam ćwiczyć. Gdy patrzę w lustro nie widzę różnicy, czuć jakoś lepiej też się nie czuję, ale gdy wykonuje ćwiczenia to czasami widzę, że czegoś czego nie mogłam zrobić na początku teraz mogę. Zrobiłam też zestawienie zdjęć z ostatniego miesiąca. Czy jest różnica? Oceńcie sami.
Zestawienie progresu miesięcznego ćwiczeń kalisteniki dla początkujących
Ostatnie dwa zdjęcia są robione dzisiaj (przepraszam, że bez uśmiechu), pierwsze na luzie, a drugie ze spiętymi mięśniami ramienia oraz ze wciągniętym brzuchem. Właśnie zauważyłam, że napisałam "miesięcu" zamiast "miesiącu", ale nie będę już zmieniać.

A teraz spróbuję opisać jak mi się dzisiaj ćwiczyło. 

Tak jak już wcześniej pisałam, 5 tydzień to początek tygodnia rozwoju, pierwsze cztery to były tygodnie wprowadzenia, toteż teraz ćwiczenia są nieco trudniejsze, a ja nadal nie jestem w stanie zrobić tych łatwiejszych, dlatego coraz częściej zaczynam się zastanawiać czy po skończeniu 8 tygodnia powinnam przejść na poziom średniozaawansowany czy zostać na poziomie początkującym aż do momentu kiedy będę w stanie wykonać wszystkie ćwiczenia przynajmniej pięć razy, np. pięć samodzielnych podciągnięć na rurce, bo jak do tej pory to jest najtrudniejsze dla mnie.

Dzisiaj na szczęście miałam pompki, przynajmniej przez pierwsze cztery tygodnie tak nazywałam ten dzień, czy te dni, dni pompkowe, teraz już nie mam takiego wrażenia. 

1 ćwiczenie to były pompki, ale z jakiegoś powodu takimi się nie wydają może dlatego, że ręce składa się do deski? Nie wiem. Zrobiłam tych cudaków 4 x 10. Nie wiem czy je dobrze robię, napewno nie wykonuję ich jak w najtrudniejszym poziomie ponieważ często wstaję wcześniej lewą ręką, przynajmniej o setne sekundy. Chyba tylko kilka udało mi się zrobić tak, że wydawało mi się, że podnosiłam się razem dwoma rękami. Schodzenie na dół wydaje się dużo łatwiejsze choć też kilka razy miałam wrażenie, że nie zrobiłam tego równo obydwoma rękami.

2 ćwiczenie to znowu dipy, ale trudniejsze niż wcześniej. Znów przyniosłam krzesełka, bardzo się cieszę, że są takie stabilne. Nie wiem, czy moje zanurzenia były na poziomie 4 czy jakimś innym. Trzymając się oparć krzesła próbuję zanurzyć się tyle ile się da. Zrobiłam tego 4 x 6. Czułam mięśnie, które chyba dopiero miesiąc temu zaczęły się rozwijać, bo wcześniej pewnie nie wiedziałam, że je mam :)


3 ćwiczenie to podnoszenie nóg wisząc na drążku. Najpierw próbowałam z prostymi nogami
ale bardzo kiepsko mi to szło. Huśtanie się nadal jest wielką przeszkodą razem z tym, że mam słabe dłonie i trudno mi się trzymać na drążku. Tak a propos to wczoraj poodrywałam sobie odciski z prawej dłoni, lewa jeszcze jakoś wygląda.
Pierwszą turę zrobiłam z prostymi nogami 1 x 5.
Następne tury robiłam już ze zgiętymi nogami, takich mogłam zrobić więcej, chyba za pierwszym razem zrobiłam 1 x 5 a później 2 x 10.


Kalistenika - podciągnięcie nógKalistenika - podciągnięcie zgiętych nóg

4 ćwiczenie to regularne pompki, których zrobiłam 4 x 15, ale było mi dość ciężko, za każdym razem ostatnie 3 robiłam już z wielkim mozołem




5 ćwiczenie to podnoszenie się na palcach jednej stopy, nadal jest to dla mnie trudniejsze niż na oby dwóch stopach w tym samym czasie, ale znów udało mi się zrobić 4 x 15.

I później jak zwykle silne zakończenie. Dziubusia zaczęła mi przeskakiwać przez nogi jak robiłam boczną deskę i gdy doszłam do normalnej deski już mi to strasznie grało na nerwach więc przerwałam, żeby jej powiedzieć, żeby zostawiła moje nogi w spokoju :) Na koniec 15 podniesień się z deski do pomki wykończylo mnie jak zawsze. Musiałam sobie odpocząć po tym.

Na koniec miałam robić rozciąganie, miałam już nawet otwarty filmik z yogą jaką dostała od Rangi, ale... znów jakoś nie miałam natchnienia. Może jutro?


Tydzień 5 dzień 3 (już dwa dni temu)

Napiszę tylko po krótce, że przeżyłam jakoś ten dzień, ćwiczyłam wtedy na raty, gdy przybiegłam z rozgrzewki zauważyłam, że sąsiadką kuzynki jest moja koleżanka z podstawówki, więc trochę poklachałyśmy. Później przyszła jej córka więc zaczęły się z Dziubusią przebierać, zdażało się więc, że od czasu do czasu opóźniałam ćwiczenia bo musiałam, którejś albo zapiąć sukienkę, albo pomóc, którąś zdjąć i takie tam. 
Później wróciła koleżanka po swoją córkę więc znów miałam przerwę w ćwiczeniach, niezależnie od tego i tak na koniec byłam wykończona.
Silne zakończenie tego dnia było o wiele trudniejsze niż zazwyczaj. 
Och dodam może jeszcze, że deska (plunk) po wspinaczce górskiej była zabójstwem, szczególnie, że od tego tygodnia jest dłuższy czas. 45s biegu z nogami pod klatkę piersiową, 30 sek deska, 45 sek wspinaczki górskiej, 30 sek deska i 45 sek. pajacyka, którego nadal najbardziej lubię bo to jedyny czas kiedy odpoczywam.

To tyle o 3 dniu, który był dwa dni temu a jakoś do dzisiaj nie zmobilizowałam się, żeby go opisać. 

środa, 31 sierpnia 2016

5 tydzień, dzień 2

OK, mam doła, a może już go nie mam? 
Zacznę od nowa, dzisiaj rano obudziłam się w niezbyt dobrym humorze, który poprawiłam sobie nieco czytaniem "Ask and it is given", ale gdy obudziła się Dziubusia to znów mi się zepsuł, nakrzyczałam na nią, że ma mi nie robić czegoś czego sobie nie życzę, bo dawała mi nogi na twarz i nie pamiętam co tam jeszcze. Głupio jej się zrobiło i przytuliła się do mnie i już było lepiej, ale dół został. 
Ktoś kto czytał mojego posta wczoraj to pewnie się domyślił, że zaczęło się już od wczoraj, nie wiem nawet dlaczego, czy to dlatego, że na razie skończył mi się jeden projekt, czy to może dlatego, że zadzwoniła babka o szafę na którą czekam już od prawie miesiąca, ale nie chciałam jej akurat w tej chwili, czy to ... nie mam pojęcia co :) Od jakiegoś czasu myślę też co się stało, że nasze Awakening Compassion szło dość dobrze przez jakieś 4 miesiące a w zeszłym miesiącu było tylko 12 osób? A może dlatego, że chciałam zrobić fajną imprezę na Turbaczu a jest mało chętnych? A może to wszystko do kupy się zebrało? W każdym bądź razie odkąd wróciłam do Polski to mój pierwszy dół.

Dół czy nie, zaczęłam ćwiczyć. Pobiegłam z Dziubusią na rozgrzewkę, chyba połowę drogi biegłam z nią na szyi bo nie chciało mi się słuchać "poczekaj na mnie" :) jakoś dobiegłam do domu i  byłam bardzo rozgrzana po dźwiganiu takich ciężarów :) Zrobiłam rozgrzewkę ramion, sama, bo Dziubusia nie chciała i przeszłam do ćwiczeń z drugiego dnia progression. Pierwsze i drugie ćwiczenie jest chyba takie jak poprzednio tylko kolejność nieco inna. Podnoszenie w szerokim nadchwycie. Chyba nikogo nie zdziwię jak napiszę, że nadal nie potrafię tego robić, znów musiałam podskakiwać i tylko się opuszczać. To, że nie potrafię nie wpłynęło dobrze na mój zły nastrój. Zaczęłam myśleć, że chyba nigdy się nie podniosę, że jestem beznadziejna i takie tam. Ale poprawiłam sobie nastrój myśląc, że wystarczy, że ćwiczę, skoro ćwiczę, prawie codziennie, to kiedyś będę musiała być w stanie się podnieść. Przecież trudno nadrobić zaległości 42 lat w miesiąc. Ćwiczyłam więc dalej. Zrobiłam takich podskoków z opuszczaniem się 4 x 5.
Później miałam podciągnięcia w ciasnym podchwycie, i tutaj było lepiej, mogę już podciągnąć się gdy mam drążek tak wysoko, że mogę stać całymi stopami na podłodze, ale to już wielki sukces, resztę robiłam znów podskakując do drążka. 4 x 5 jak chyba zawsze od jakiegoś czasu. 
Następne ćwiczenie to wiszenie w podciągnięciu, i tutaj znów zawiodłam na całej linii, nie wiem czy zawiodłam to dobre słowo, bo nikomu nie obiecywałam, że to zrobię :) ale miałam cichą nadzieję, że może mi się uda? Później podstawiłam sobie krzesło żeby być w stanie powiesić się w odpowiedniej pozycji, nieco opadało mi ciało, ale próbowałam utrzymać się jak najdłużej. Mogłam tylko ze stopami nieco opartymi na krzesełku, więc nie cały ciężar mojego ciała, ale to już coś. Całe ramiona mi się trzęsły, ale trochę się utrzymałam. Teraz czuję mięśnie z tyłu na ramionach. Dzibusia też chciała spróbować, i muszę przyznać, że idzie jej dużo lepiej. Mam nadzieję, że zacznie już teraz i nie będzie kiedyś musiała nadrabiać bo kilkudziesięciu latach.

Po tym wszystkim miałam niespodziewany telefon, żeby przywieźć Dziubusię wcześniej do Żarek, co też zrobiłam, przejechałam się trochę na rowerze z obciążeniem :) odwiedziłam tatę a później do domu robić resztę.

A do reszty należały wykroki w podskokach, których zrobiłam 4 x 30, czyli  15 na każdą nogę, a potem przysiady w podskokach, których zrobiłam 4 x 15. Przyznam tutaj, że z podskokiem jest dużo trudniej. Ale jak to już pisałam kilka razy nogi mam dużo silniejsze, jak pewnie każdy, więc troche te ćwiczenia podnoszą mnie na duchu.

To tyle na dzisiaj odnośnie ćwiczeń i mojego podupadania na duchu. A... nie jeszcze dodam co dzisiaj wypaliła Dziubusia. Powiedziałam jej, że mam doła, i zapytałam co mogę na to poradzić, a ona na to "przepraszam, ale nie wiem jak przesunąć doła" :) pomimo niezbyt dobrego jeszcze wtedy humoru, nie mogłam się nie uśmiechnąć. Dzieci potrafią być takie zabawne.

A tak na marginesie to ćwiczenia świetnie robią na doła, już mnie chyba wyleczyły :) Może to te bolące ramiona?

No dobra, lecę się umyć i jadę po nią.

Do następnego

wtorek, 30 sierpnia 2016

5 tydzień dzień 1

Powinnam promienieć radością, że przeżyłam 4 tygodnie, ale tak nie jest. Nie jest tak z kilku powodów, po pierwsze mam dzisiaj jakiś nie za fajny dzień. O dziwo z radością podeszłam dzisiaj rano do ćwiczeń, przebiegłam się na rozgrzewkę, po raz pierwszy od kilku dni, później zrobiłam rozgrzewkę ramion i z zainteresowaniem zobaczyłam jakie ćwiczenie będą mnie czekały przez następne 4 tygodnie w 1 i 5 dniu tygodnia, chyba, że tym razem 5 będzie inny od 1. 
Ćwiczenia są nieco trudniejsze, niektóre nieco a inne o wiele trudniejsze. Pierwsze miałam pompki z deski, zrobiłam 4 x 10 choć nie tak ładnych jak Frank, przy podnoszeniu podnosiłam się nieco szybciej lewą ręką niż prawą. Następne były dipy, czyli opuszczenia, tym razem potrzebowałabym specjalnych rurek do ćwiczeń, których nie mam więc wykorzystałam krzesełka. Bardzo się cieszyłam, że akurat mamy w domu takie bardzo stabilne. Dziubusia też popróbowała :) Dzielne dzieciątko. Mnie udało się zrobić tylko 4 x 5 takich nieco oszukiwanych, 2 x 5 takich chyba poziomu 2 Franka, a następne 2 x 5 poziomu trzeciego. Całe ramiona mi się trzęsły z wysiłku, i po raz kolejny wydaje mi się, że poruszyłam mięśnie, które nigdy nawet nie wiedziały, że istnieją na moim ciele. Aż strach pomyśleć, że przeżyłam ponad 40 lat nie wiedząc, że miałam pewne mięśnie. Dzisiaj bolą mnie znów ramiona przy poruszaniu, ale na szczęście nie tak bardzo, po prostu czuję, że je mam :)
Po dipach było podnoszenie nóg, ale tym razem wisząc na drążku. Ojejku, dzisiaj nie mogłam nawet powiesić się na drążku tak bolały mnie ręce, i strasznie mi się ześlizgiwały. Próbowałam podnosić nogi, ale nie byłam w stanie podnieść ich aż tak wysoko jak Frank, a oprócz tego strasznie się huśtałam, zrobiłam więc 2 x 5 (niepełnych) wisząc, zrobiłam je bardzo nie dokładnie, bo ześlizgiwały mi się ręce z drążka, nie bylam w stanie podciągnąć wystarczająco nóg do góry a oprócz tego się huśtałam. Następne 2 x 5 zrobiłam już na krzesełkach, to chyba był poziom 2 Franka.
Co bylo potem? A, regularne pompki, dzisiaj udało mi się zrobić tylko 4 x 10, za każdym razem te ostatnie 2 robiłam już z wielkim mozołem, ale dałam radę.
No i ostatnie ćwiczenie, które normalnie było dla mnie "bułką z masłem" czyli podnoszenie się na palcach, nie jest już taką "bułką z masłem", bo od dzisiaj mam je robić na jednej nodze, okazało się, że jest to o wiele trudniejsze niż podnoszenie się na dwóch. Zrobiłam 4 x 15 na każdą nogę i te ostatnie zawsze szły mi dość ciężko.
Po standardowych ćwiczeniach zrobiłam jak zwykle mocne zakończenie, które dzisiaj znów okazało się trudniejsze. Jak tylko skończyłam poleciałam szybko do kuchni zjeść przygotowane wcześniej płatki owsiane z owocami. Były cudowne :) Nawet Dziubusi udało mi się wszystko wepchnąć.

A teraz wracając do początku tego postu, dlaczego nie promienieję radością? Właśnie, po raz kolejny, znów musiałam wytłumaczyć córce, że 22-ga to jest za późna godzina, żeby siedziała obok mnie jak coś robię (tak a propos to ćwiczyłam rano, ale nie miałam wtedy czasu tego opisać), dzieciątko się popłakało, serce mi się kroiło, ale wiedziałam, że była zmęczona. Poszła do łóżka buntując się przed położeniem a po minucie słyszałam już jej chrapanie. Mam nadzieję, że słodko śpi, zaraz do niej dołączę. Nie chcę tylko myśleć jakie utrudnienia w ćwiczeniach będą jutro, ja jeszcze nie potrafię nawet normalnych podciągnięć.

Zobaczymy jutro :)

poniedziałek, 29 sierpnia 2016

4 tydzień dzień 6 - znów z opóźnieniem bo to było wczoraj

Wczoraj od samego rana wiedziałam, że odkąd zaczęłam rutynę Franka Medrano to, to był mój najleniwszy dzień. Po raz pierwszy, wcale, ale to wcale nie czułam żebym miała ochotę ćwiczyć. Przez cały dzień myślałam, że chyba będzie to mój pierwszy dzień, w który wypadał mi dzień ćwiczeń, ale tego nie zrobię. Żyłam z tą myślą przez cały dzień aż do wieczora. Byłam cały czas senna jeszcze po podróży. Niby spałam dość długo, jakby wszystko zebrać do kupy, ale jakoś zupełnie nie wypoczęłam. Przyszedł wieczór i miałam zamiar iść spać już około 6, ale jakoś mi nie wyszło. Poszłam się wykąpać i... nieco się obudziłam. Dzięki temu, że się obudziłam stwierdziłam, że może jednak lepiej jeżeli poćwiczę, bo jeśli bym tego nie zrobiła to później miałabym 4 dni ćwiczeń bez odpoczynku, więc... zabrałam się do ćwiczeń.

Nie szło mi najlepiej, robiłam je trochę na odczep się. Zaczełam znów tylko od rozgrzewki ramion. Podciągań nadal nie potrafię choć zaczynam już podnosić się chociaż kilka centymetrów od ziemi, zrobiłam 4 x 4 podciągnięcia, a raczej opuszczenia po podskoczeniu do podciągnięcia, 4 x 8 australijskich podciągnięć, 4 x 4 podciągnięcia (czy raczej opuszczenia) z ciasnym podchwytem. Pierwszy z każdego podciągałam się prawie sama, następne trzy podskakiwałam i tylko się opuszczałam. Póżniej 4 x 40 wykroków i tylko 4 x 20 przysiadów, jakiż wielki spadek z ostatnio robionych 50 :) Ale wczoraj jestem pewna, że nawet przysiadów nie mogłabym zrobić więcej, myślę, że wykroków bym mogła, ale zupełnie nie miałam ochoty. Szybko przeszłam do szybkiego zakończenia, wykąpałam się po raz drugi i... uciekłam spać.

Dzisiaj miałam pracować, ale zamiast tego pojechałam na demonstrację Otwartych Klatek do Katowic. Miło było znów spotkać dziewczyny poznane w Szczecinie. Poznałam również inną aktywistkę, również mamę, wspaniała osoba. Demo - jak demo, trochę nie mój styl aktywizmu, ale cieszę się, że pojechałyśmy. Teraz za to jestem padnięta choć dopiero 21-sza. Cieszę się, że to mój dzień odpoczynku. Myślę, że jutro musimy jechać na porządne zakupy, bo ostatnio jakoś nie miałyśmy po drodze do sklepu i jemy jakieś bardzo prosto. Dzisiaj zrobiłam Dziubusi makaron z jagodami, którego nie chciała skończyć więc ja skończyłam, po czym oby dwie stwierdziłyśmy, że jesteśmy głodne więc dogotowałam jeszcze ryżu i sosu z mrożonych warzyw. Jutro chcę jakiejś porządnej zupy, albo jakiegoś normalnego obiadu, a nie czegoś zrobionego na szybko.

A teraz już dobranoc.

niedziela, 28 sierpnia 2016

Wczoraj był mój 5 dzień 4 tygodnia - pompki, tym razem w Szczecinie

Wczoraj był wyjątkowy dzień, z piątku na sobotę pojechałyśmy do Szczecina na Ogólnopolski Marsz na Rzecz Praw Zwierząt. Spędziłyśmy 6 godzin w pociągu, miałyśmy miłe towarzystwo. Po przyjeździe do Szczecina powitały nas jeszcze milsze aktywistki. Dziubusia dostała misia, którym od wczoraj cały czas się opiekuje, może nie cały. Jak usnęła to biedny miś został porzucony na siedzeniu w pociągu, ale na szczęście jakaś miła pani położyła go nam koło plecaka więc nie zginął. 

Ale wracając do ćwiczeń, wczoraj byłam daleko od domu, ale nie chciałam szukać wymówek więc ćwiczyłam w Szczecinie pod jakimś drzewkiem. Musiało to z daleka nieźle wyglądać, ale co tam :) Wczorajsza rutyna nie była za łatwa bo musiałam kombinować. Była co prawda ławka, którą mogłam wykorzystać na podwyższenia do różnych ćwiczeń, ale wczoraj był niesamowicie skwarny dzień, a ławka była w samym słońcu, toteż do podwyższeń używałam najczęściej górkę. Ale do rzeczy.

Niestety wczoraj nie zrobiłam porządnej rozgrzewki, tylko rozgrzewkę ramion z rutyny Franka. Pompki na podwyższeniu robiłam na górce, zrobiłam 4 x 15. Dziewczyny czekały na mnie na górce w Rotundzie z tego też powodu ucinałam sobie czas oczekiwania pomiędzy ćwiczeniami. Tak w ogóle to zostawiłam na górze telefon więc liczylam wolno do 30 lub 40 pomiędzy ćwiczeniami, tak naprawdę zazwyczaj mam 2 min przerwy, ale co tam, jakoś dałam radę. Choć przy pompkach z nogami wyżej miałam już nieco dosyć. Ale powoli.

Drugie ćwiczenie to dipy, te robiłam opierając się na drzewie, niezbyt to wygodne bo kora wbijała mi się w ręce, ale znów dałam radę 4 x 15. Oczywiście też ucinałam czas odpoczynku, czyli liczyłam tylko do 30 między powtórzeniami, ile to wychodziło w sekundach nie mam pojęcia.

Po dipach Franka regularne pompki, i znów jakoś wytrzymałam 4 x 15 ale wtedy już skrócone odpoczynki dawały mi się nieco we znaki, dzisiaj mam zakwasy na ramionach nad pachami.

Po regularnych przyszedł czas na pompki z nogami na podwyższeniu, te również wykonywałam na górce tyle, że teraz miałam ręce poniżej nóg. Myślałam, że nie dam rady pierwszych 10, ale jakoś zrobiłam 4 x 10. Myślę, że gdybym miała dłuższe odpoczynki szłoby mi nieco lepiej, a może po prostu się pocieszam :)

Na koniec podniesienia na palcach, które też zrobiłam na górce. Te zrobiłam już w super ekspresowym tempie. Robiłam 20 podniesień, potrzepałam nieco nogami dla odpoczynku i kolejne 20, i tak 4 razy. Stwierdziłam, że mięśnie nóg mam dość silne więc jak raz nie zrobię tych ćwiczeń za wiele nic się nie stanie. Ostatnio robiłam po 40 i myślę, że pewnie mogłabym więcej.

Wczoraj też nie dodawałam żadnych ćwiczeń od siebie, zrobiłam tylko silne zakończenie (również licząc bo nie miałam nic do odmierzania czasu) i ... poleciałam na górę do dziewczyn razem z Dziubusią, która już była nieco zmęczona przyglądaniem się żołędziom.

Gdy doszłam na górę poczekałyśmy jeszcze na kolejnych dwóch aktywistów i wybraliśmy się do Green Way, wegetariańskiej restauracji na śniadania. Od rana jadłyśmy z Dziubusią tylko średnio pożywcze rzeczy: wafle ryżowe i paluszki. W restauracji też nie znalazłam nic co chciałabym zjeść, ale na szczęście mieli świeże soki, skończyłam też za Dziubusię deser z kaszy jaglanej i kokosa. Jak widzicie nadal nie stosuje się do zasady niejedzenia cukru.

Ale do czego zmierzam, myślę, że dzisiaj po raz pierwszy nie będę ćwiczyć. Powinien to być mój 6 dzień 4 tygodnia czyli podciągnięcia, których normalnie nie lubię, a dzisiaj dodatkowo nie mam energii. Dwie ostatnie noce spędziłyśmy w pociągu, nie jadłyśmy normalnie, i pomimo tego, że wróciłyśmy około 3.30-4.00 i później spałam jeszcze z 6 godzin to czuję się jakbym nie spała przynajmniej z noc. Czy będę dzisiaj ćwiczyć czy nie, jeszcze nie wiem, ale jak do tej pory nie mam zupełnie ochoty a jest już wieczór. Może znów natchnie mnie około 9-10 wieczorem? Zobaczymy. Na razie biorę się za pracę.

czwartek, 25 sierpnia 2016

I stało się

Któżby pomyślał? A chyba wczoraj napisałam, iż trafiłam na takie kulturalne forum. Co prawda forum nie przestało być kulturalne, ale co poniektórych nieco poniosło. Najlepiej to jak jeden mięsożerac kłóci się z drugim mięsożercą czy ludzie są roślinożercami czy mięsożercami :) A forum miało być o kalistenice (dobrze tym razem napisałam?)
Miałam tutaj wstawić linka, ale ponieważ nie chcę przedłużać dyskusji na forum, może lepiej jak go nie wstawię. Mam nadzieję, że dyskusja ucichnie, bo nie widzę żeby miała jakikolwiek sens. 
A jutro mój dzień odpoczynku, tak na prawdę to dzisiaj bo już jest po 12-tej. W sobotę będę musiała znaleźć jakieś miejsce w Szczecinie gdzie będę mogła pompkować :) Zobaczymy jak to wyjdzie, najgorsze, że nawet nie będę się miała gdzie umyć czy przebrać, na szczęście przy pompkach się za bardzo nie pocę. Czy można iść na siłownię i zapłacić tylko za prysznic? Ciekawe.

4 tydzień, dzień 3 HIIT (High Intensive Interval Training)

Witam ponownie, dzisiaj miałam HIIT,  który w jakiś sposób lubię bo schodzi mi na nim najmniej czasu choć zazwyczaj dużo się pocę w porównaniu z innymi dniami.

Dzisiaj zaczęłam wcześnie bo gdzieś po 9 rano. Moje maleństwo uprzejmie zostało w domu więc nie musiałam zmagać się z "poczekaj", "ja chcę do domu" i takie tam więc udało mi się zrobić moją normalną pętelkę na rozgrzewkę. 

Po powrocie do domu zaczęłam ćwiczyć. Po pierwszej rundzie przypomniało mi się, że nie rozgrzałam ramion, ale stwierdziłam, że już na to za późno więc kontynuowałam z ćwiczeniami. Nie wiem czy to ze względu na wczorajsze dodatkowe ćwiczenia na mięśnie brzucha, ale dzisiaj miałam problem ze wspinaczką górską, w 3 i 4 rundce musiałam sobie dychnąć po 15 sek, więc troszęczkę to było oszukane. Ale miło wiedzieć, że jednak jakoś ruszyłam mięśnie brzucha bo to ta część mojego ciała, która najmniej mi się podoba. Kiedyś jeszcze bardzo narzekałam na biodra, ale może jestem już w tym wieku, że już mi na nich tak nie zależy? A może po prostu się przyzwyczaiłam? Na punkcie brzucha zawsze miałam fioła, przez jakieś 20 lat albo i więcej ciągle go wciągałam, nawet teraz czasami mi się zdarza :)

Dzisiaj po standardowych ćwiczeniach zrobiłam jak zwykle silne zakończenie, które również wydawało się trudniejsze niż w ciągu kilku ostatnich dni, i powodem znów były mięśnie brzucha więc dzisiaj nie dodawałam żadnych ćwiczeń na tą partię mojego ciała. Tak na prawdę nie dodałam żadnych ćwiczeń, zaczełam szukać rozciągania, ale w konsekwencji znów się znudziłam i poszłam zrobić sobie śniadanko. 

Normalnie zaczynam dzień od smoothie (koktajlu owocowego, do którego często wrzucam zioła), ale dzisiaj nie miałam bananów a nie miałam ochoty na same brzoskwinie z jabłkami i ziółkami więc zaczęłam od płatków owsianych z dodatkami, które zazwyczaj jem dopiero po kilku godzinach bo smoothie jest dość syte.


Zblędowałam płatki owsiane, suszoną żurawinę (niestety z cukrem, pewnie dlatego bardzo smakowało mojej córce), kilka suszonych śliwek, trochę siemienia lnianego, trochę nasion sezamu, nieco nasion wiesiołka, brzoskwinię, kilka migdałów, wodę i to chyba wszystko. Było przepyszne i bardzo pożywcze. Córce tak smakowało, że musiałam zrobić jeszcze jedną porcję :)

Och, prawie bym zapomniała. Dzisiaj to już drugi albo nawet trzeci dzień kiedy ćwiczyłam z bólem głowy. Co prawda odkąd ćwiczę piję więcej niż normalnie, ale pewnie nadal na skraju odwodnienia. Zazwyczaj w 3 dzień tygodnia jak mam HIIT to piję więcej, ale dzisiaj nie wypiłam podczas ćwiczeń nawet 0.7l, zostało mi kilka mililitrów. Wskazuje to na to, że dobrze by było żebym zaczęła dzień od smoothie bo to zawsze przynajmniej 300 ml więcej płynu na dzień. Często jak nie było Dziubusi to miałam nawet koło litra, a takich mieszanek owocowych mogę zmieścić dużo. Tak naprawdę to już kiedyś się zastanawiałam czy nie powinnam znów zacząć słodzić herbaty, bo jak piłam słodką to piłam dużo więcej niż teraz. Woda czy nie słodzona herbata mi tak nie wchodzą. Cieszę się tylko, że mam lekki ból głowy nie taki jak za starych czasów.

To chyba tyle na dzisiaj :)

A tutaj obiecane zdjęcie mojej ręki po podciągnięciach



środa, 24 sierpnia 2016

4 tydzień, dzień 2

Dzisiaj miałam podciągnięcia, najbardziej nie lubię tego dnia, bo bardzo wyraźnie wytyka mi to jak słabe mam ramiona. Dzisiaj nieco się zdziwiłam, ale zacznę od początku.

Początek więc rozgrzewka. Zdecydowałam znów zacząć od biegu, który okazał się być utrudniony bo moja córka postanowiła biec ze mną, nie powiedziała tylko, że tak na prawdę nie ma ochoty na bieganie a tylko na marudzenie. Jak tylko wyszłyśmy za bramę to się zaczęło: "poczekaj na mnie", "ale ja jestem głodna" (moja wina bo wybiegłyśmy bez śniadania), "ale ja chcę wracać do domu". Tym to oto sposobem wróciłyśmy krótszą drogą. Po drodze do domu znalazłyśmy kilka grzybów, chyba szłyśmy w dobrym miejscu bo w ciągu kilku minut znalazłam chyba z 8 ale do zabrania do domu nadawało się z 5 i 2 wyrzuciłam przy bramie bo okazały się robaczywe.

Zanim doszłyśmy do domu to chyba ciepło jakie uzyskałam krótkim bieganiem już odeszło w zapomnienie więc można powiedzieć, że rozgrzewką była znów tylko rozgrzewka ramion, typowa z e-książki Franka. Jeśli dobrze pamiętam to przed rozgrzewką wszamałam kilka kawałków brzoskwini jak robiłam Dziubusi kanapkę. 

Ale przejdźmy do sedna: podciągnięcia. Przełożyłam sobie drążek na futrynę drzwi bo w poprzednim miejscu wydawało mi się, że pęka ściana, czyżby była z płyty gipsowej??? Przymocowałam drążek na wysokości moich rąk, czyli mogłam go dosięgnąć stojąć całymi stopami na podłodze. Okazało się, że dzięki temu była w stanie doskoczyć na górę. Wiem, wiem, to nadal nie moja własne podciągnięcie, ale... na samym początku nie byłam w stanie tak doskoczyć, może dlatego, że w tej drugiej futrynie (czy raczej dziurze na drzwi) drążek był wyżej. Tak czy inaczej podskoczylam 4 x 5 i opuszczałam się już normalnie, gwoli ścisłości raczej 4 x 4 bo ostatnie opuszczenie nazwałabym bardziej spadaniem :)

Później podciągnięcia australijskie, te zawsze szły mi dużo lepiej. Dzisiaj miałam drążek wyżej niż zawsze bo Dziubusia chciała też się popodciągać więc musiałam go umocować na wysokości jej podniesionych rąk. Na tej oto wysokości drążka zrobiłam 4 x 12 podciągnięć. Była pozytywnie zaskoczona, że tak dobrze mi poszło. 

Po australijskich podciągnięcie wąskim podchwytem. Znów udało mi się podciągnąć do połowy, ale to wszystko więc znów zaczęłam skakać co z podchwytem okazało się nieco trudniejsze. Udało mi się zrobić 4 x 4 podskoki z opadaniem kontrolowanym, ale nie sądzę, żeby moje podskoki było do odpowiedniej wysokości. Więc nadal niestety trochę udawania w tych moich podciągnięciach.

Ale... dzisiaj postanowiłam wypróbować nieco nogi. Zrobiłam 4 x 50 wykroków, czyli po 25 na każdą nogę. Mówiąc szczerze, pewnie mogłabym więcej, ale jak to już kiedyś pisałam trochę to nudne. Jak robiłam wykroki, i później pewnie też przy przysiadach myślałam o tej gimnastyce GST, chyba naprawdę mi się spodobała. Nie wydaje się taka nudna jak 50 powtórzeń wykroków czy przysiadów. Bo wspomnę tutaj, że przysiadów również zrobiłam 4 x 50. Czy mogłąbym więcej? Pewnie tak bo dużo trudniej podciągnąć mi się raz na drążku niż zrobić 30 przysiadów czy może nawet 50. Wszelkie ćwiczenia na nogi są dla mnie raczej odpoczynkiem albo podtrzymaniem na duchu, że jednak coś mi wychodzi :)

Po normalnych ćwiczeniach Franka postanowiłam dzisiaj dodać rónież coś na brzuch. Zrobiłam więc 4 x 20 podnoszenie głowy, ramion i zgiętych nóg w tym samym czasie. Myślę, że nieco przesadziłam, że robiłam po 20 bo przy ostatnich 5 czułam już nieco zmęczenie karku (nie trzymałam za kark tylko miałam ręce wyciągnięte przed siebie).

Później jak zwykle silne zakończenie. Chyba dość dobrze mi poszło, choć miałam przerwę po desce, ale nie dlatego, że nie mogłam przejść od razu do podnoszeń (choć pewnie mogłoby to być trudne), ale dlatego, że kuzynka nas zawołała. Szczerze powiedziawszy to dzisiaj cały czas coś się działo. A to ciocia przyszła, a to kuzynki córka, a to ona. Cała rutyna zajęła mi dzisiaj pewnie z 2,5 godziny, oczywiście nie dlatego, że cały czas ćwiczyłam, ale ciągle coś się działo. 

Po tym wszystkim naprawdę dzisiaj bardzo chciałam zrobić jakieś porządne rozciąganie bo strasznie się w tym zaniedbuje, ale znów nie znalazłam na YouTubie nic co by mi się podobało. Zrobiłam więc tylko jakieś kilka ćwiczeń rozciągających. Myślę więc, że może to GST mogłoby być naprawdę świetne? Jakżesz to byłoby wspaniale nie tylko wyglądać dobrze, ale móc robić szpagat i inne takie cuda? Dzisiaj myślałam też, że może za jakiś rok czy dwa będę mogła zgłosić się do Britain's got talent i pokazać światu co mogą robić weganie? Ależ by to była reklama weganizmu, oczywiście pod warunkiem, że uda mi się po tym czasie wyglądać tak jak Frank i reprezentować sobą jakiś poziom gimnastyczny :) Och marzenia, marzenia, "te duże i te maleńkie, każdemu zamienią się w piosenkę" :) a nuż kiedyś to będzie rzeczywistość? Przecież każda rzeczywistość zaczyna się od myśli czy marzenia. Jestem w Polsce bo przez rok o tym marzyłam. "Myślę więc jestem" :)

Coś by jeszcze dzisiaj dopisać? Moja wena twórcza już się chyba wyczerpała. Nadal myślę o napisaniu książki o mojej podróży rowerowej z Anglii do Polski, w jakiś sposób odmieniłam moje życie :) Ale o tym innym razem. Dobranoc, za chwilę znów północ. Choć lepsza północ niż 3 nad ranem jak wczoraj, bo do 3 czytałam pigułkę wiedzy na polskiej kalistenice. Dzisiaj miałam iść spać o 8. Jak widać niebardzo mi się to udało.

Czy ktoś może mnie kopnąć w cztery litery, żeby już nie marudzić tylko iść spać? Wiem, pewnie muszę to zrobić sama. Dobranoc jeszcze raz.

PS. Zapomniałam, dzisiaj zrobiłam zdjęcie odciskom na rękach po podciągnięciach, ale mam na telefonie więc wstawię innym razem.

wtorek, 23 sierpnia 2016

I znów zapomniałam

Miałam poprawić ostatni wpis, ale stwierzdziłam, że napiszę to osobno. Czytałam pigułkę wiedzy na polskiej kalistenice i właśnie mi się przypomniało, że znów zapomniałam napisać, że oczywiście zrobiłam na koniec silne zakończenie i jak zwykle zapomniałam o rozciąganiu. W ciągu ostatnich 3 tygodni, tylko raz zrobiłam rozciąganie, które tak naprawdę mało mi się podobało. Myślę, że kiedyś będę musiała napisać do Franka, że w następnym wydaniu e-książki powinien dodać rozciąganie, gdyby tam było to pewnie bym o nim nie zapominała.

A tak jeszcze z innej beczki to od kilku dni myślę o tym, że powinnam dodać jeszcze jakieś ćwiczenia na dolną partię mięśni brzucha, jakoś tych mięśni nie czuję w żadnym z wykonywanych ćwiczeń, albo robię je niepoprawnie, albo po prostu żadne z ćwiczeń, które robię ich nie ćwiczy. Ciągle myślę też, że czas żeby robić rozciąganie na końcu i wiecznie o nim zapominam. 

Dzisiaj w pigułce wiedzy znalazłam informację o GST, które bardzo mi się podoba, mogłabym to robić dodatkowo bo to też swojego rodzaju kalistenika bo to też ćwiczenia z wykorzystaniem wagi swojego ciała, ale te zdjęcia, które widziałam w jakiś sposób wyglądają inaczej niż te, które widziałam z kalisteniki choć weszłam na stronę o tym właśnie z forum kalinistyki. Tak myśląc teraz o tym to chyba różnica jest w ich rościągnięciu. Filmiki z kalisteniki, które widziałam pokazują raczej siłę mięśni natomiast GST koncentruje się bardziej na wygimnastykowaniu i ... to mi rónież imponuje.

OK, plan na jutro? Poszukać jakiegoś dobrego filmiku na rościąganie po ćwiczeniach.

Tydzień 4, dzień 1

Zaczynam pisać przed dwunastą w nocy więc to jeszcze dzień w którym ćwiczyłam, znów niestety późno. Zaczęłam dopiero po 21-ej. Moje maleństwo zaczęło ze mną od podniesionych pompek, ale szybko zwątpiła, później ćwiczyła się w przeszkadzaniu mi. Była to już jej pora na spanie więc teoretycznie powinna spać, a praktycznie wyglądało to tak, że w przerwach pomiędzy ćwiczeniami czytałam jej książkę o Dzwoneczku :) Powiem szczerze, że wydaje mi się, że w ten sposób ćwiczenie jest trudniejsze bo gdy czytałam miałam wrażenie, że nie dostarczałam organizmowi wystarczająco tlenu, ale może mi się tylko tak wydawało.

Dzisiaj wydaje mi się, że mam dobre biorytmy, których nie sprawdałam od wieków, ale czułam się fajnie. Pojechałam na rowerze do Myszkowa i przyjechałam oczywiście zgrzana, zrobiłam pewnie z jakieś 25 km z jakimś 20kg obciążeniem jak zawsze więc bardzo żałuję, że nie zaczęłam wtedy ćwiczyć, ale jakoś tak się nie złożyło. Zaczęłam więc tylko z prostą rozgrzewką ramion, w której oczywiście towarzyszyło mi moje maleństwo wywijając ramionami we wszystkich kierunkach :) ale dała się nawet namówić, żeby nieco je podnieść, tak żeby były równoległe do podłogi.

Po tej krótkiej rozgrzewce zrobiłam 4 x 10 pompek z rękami na sofie. Dopiero teraz po powrocie z Anglii zdałam sobie sprawę jak niewygodnie robi się pompki na tej sofie, jest o wiele za miękka. Następnym razem muszę spróbować czy nie lepiej będzie na krześle. Później zrobiłam 4 albo 5 (bo gdzieś byłam roztargniona, to pewnie przez to czytanie w czasie odpoczynków, i nie wiem czy dobrze policzyłam) x 15 zanurzeń (nie wiem czy tak się to mówi po polsku, angielski "dip"). Pierwszy raz zrobiłam 15 i nawet nie bolał mnie mięsień na lewym ramieniu tak jak kiedyś, może już się przyzwyczaił, że zaczęłam go używać.

Po dip'ach jak zwykle pompki regularne jak je nazywa Frank, a bardzo nieregularne dla mnie bo na szeroko rozstawionych rękach, ale... teraz już stały się dla mnie regularne i mogę spokojnie zrobić ich 10, przynajmniej dzisiaj jak pokazywałam Agnieszce, że mogę już spokojnie zrobić 10 a na początku nie dawałam rady z jedną to poszło mi bardzo dobrze. Pokazałam też im dwa razy po 10 pompek z nogami na łóżku. Aga była ździwiona, że już potrafię, Tomek powiedział, że też tak potrafi, czy na prawdę nie wiem bo nie chciał spróbować.

Ojejku, znów odbiegam od tematu, wiec wracając do regularnych pompek zrobiłam 4 x 10 i szło mi gorzej niż po południu jak pokazywałam Adze.

Po regularnych miałam te z nogami na sofie, też zrobiłam 4 x 10.

I na koniec moja "bułka z masłem", która dzisiaj nie była taką bułką z masłem bo podniosłam znów do góry, dzisiaj zrobiłam 4 x 40 podniesień na palcach, podejrzałam trochę ostatnio ćwiczenia na przyszły tydzień i chyba od przyszłego tygodnia będę musiała robić osobno na każdej nodze. Ale nogi mam silne więc pewnie mnie to nie zabije :) Nie wiem jak przeżyję jutrzejsze podniesienia, to znaczy wcale ich nie przeżyję, bo pewnie nadal ich nie zrobię będę robić niższe poziomy, czyli takie oszukiwane podniesienia :) Ale kiedyś dam radę :) Z resztą jak osatnio ćwiczyłam z Rangą to widziałam o ile jestem lepsza od niego w pompkach, przysiadach i tak dalej, ale muszę przyznać, że on jest dużo lepszy w podciągnięciach, ale ja ćwiczę regularniej więc pewnie za mniesiąc będę już od niego lepsza nawet w podciągnięciach, mam przynajmniej taką nadzieję, nie oczywiście żebym była lepsza tylko żebym mogła podnieść się na drążku bo czuję się nieco jak niepełnosprawna, że nie mogę podnieść wagi swojego ciała.

O właśnie, chyba ostatnio zapomniałam dodać, że zarejestrowałam się na polskiej stronce dla kalistenistów i nawet wpisałam powitanie http://kalistenikapolska.pl/topic/11284-jestem-tutaj-nowa-i-kalestenika-te%C5%BC-jest-dla-mnie-nowa/ i jak to ja szczerowina napisałam tak jak jest dlaczego zaczęłam pisać, a jak to ostatnio u mnie bywa wszystko zaczyna się od weganizmu, tak też zaczęło się z kalisteniką. Myślałam, że albo nikt nie odpisze, albo mogę spotkać się trochę z tak zwaną "polską kulturą" lub jak ja bym to nazwała z polskim brakiem kultury, ale byłam bardzo zaskoczona. Oczywiście wszyscy lub prawie wszyscy starali mi się wybić z głowy mój weganizm, ale w bardzo kulturalny sposób. Znalazłam tam również zachęcenie do dalszych ćwiczeń. Cieszę się, że znalazłam to forum, któś podał mi też listę sławnych kalistenistów, o której nie miałam pojęcia bo przed Frankiem widziałam tylko pewnego dziadziusia, który bardzo mnie zainspirował i za linkiem z video trafiłam do gości, którzy być może go szkolili, ale nie pamiętam co mnie odwiodło, ale wtedy nie zdecydowałam się na kalistenikę. Może dlatego, że nie było tam nic o weganiźmie??? Nie wiem, w każdym bądź razie bardzo się cieszę, że Jason powiedział mi o Franku. A tak a propos to chyba powinnam mu podziękować, ale może zrobię to za jakiś czas jak zobaczę widoczne zmiany na swoim ciele? Chyba, że kwadraty przy moich kolanach wystarczą, ale nie sądzę bo te miałam kiedyś jako nastolatka, tylko w ostatnich latach mi zaginęły, pewnie za dużo czasu spędziłam w samochodzie zamiast chodząc :)

Myślę Jason, jeszcze poczeka na swoje dziękuję. Ciekawe po jakim czasie zmiany mięśniowe zaczynają być widoczne zewnętrznie.

I tym oto sposobem dobrnęłam do 00:21, czas spać a może jeszcze trochę popracuję? ... Nie wiem, transkrypcja o tej porze nocy chyba nie jest wskazana więc chyba po prostu dobranoc. Dzięki Edytko, Dorotko i Martynko, że czytacie, pozdrawiam i mam nadzieję, że za bardzo nie nudzę :)