poniedziałek, 31 października 2016

Czy jestem w porządku w stosunku do czytelników tego bloga?

Czuję się nie w porządku w stosunku do tych z was, którzy czytają tego bloga. Gdy zaczynałam go pisać, zamierzałam pisać codziennie. Myślę, że zaczęłam dobrze, ale z czasem ćwiczenia stały się ważniejsze od ich opisywania. Wydawało mi się nudne opisywanie rutyny. To chyba właśnie tutaj minęłam się z celem. Zaczęłam tego bloga dlatego, żeby zmotywować tych z was, którzy może też chcieli coś ćwiczyć, ale czuli, że są za słabi żeby zacząć. Jak pamiętacie ja na początku nie potrafiłam nawet się podciągnąć, nie żeby teraz dobrze mi szło. W szerokim uchwycie nadal nie potrafię się podciągnąć, ale w ciasnym podchwycie już potrafię. Hurra! ;)

Ale wracając do tego dlaczego czuję się nie w porządku. Otóż jak ostatnio pisałam gdzieś zatraciłam motywację. Tak jak opisywałam poprzednio zaczęło się od tego, że kiedyś tam przełożyłam, później zapomniałam, a później... później to już tak poszło. I wciąż dlaczego myślę, że jestem nie w porządku do tych, którzy czytają tego bloga? Właśnie dlatego, że nie opisywałam braku motywacji, ciągłych wymówek, itd. To jest takie ważne. Przecież nie jestem pierwszą osobą, która się z tym boryka. Gdy byłam w Gorcach poznałam chłopaka, który mówił, że często coś zaczyna, bardzo się do tego przykłada, ale z czasem... z czasem zapał mija. Czy mój minął? Nie wiem czy minął, ale jak odpuściłam sobie kilka dni, to łatwiej było odpuścić więcej.

Nie zapomniałam oczywiście o Franku. Nie. Od czasu do czasu myślałam o rutynie. Gdy logowałam się na Facebook'a widziałam jego zdjęcia, bo ustawiłam sobie jego powiadomienia jako pierwsze. Gdy patrzyłam na jego posty czasami czułam motywację, mówiłam sobie, że jutro znów zacznę ćwiczyć, a czasami czułam ochotę zwieszenia głowy. Mówiłam sobie, że nie przerwałam na zawsze, że wkrótce napewno wrócę do ćwiczeń. Najczęściej myślałam o poniedziałku. Poniedziałki mijały jeden za drugim a ja... znów mówiłam o następnym. I stało się. 18-go zaczęłam znów ćwiczyć, bardzo się cieszyłam. Wróciłam znów do początków tygodnia pierwszego poziomu dla początkujących. 18-go dobrze mi szło. Zrobiłam rutynę od rozgrzewki do silnego zakończenia. 19-go nadal miałam motywację i zaczęłam ćwiczyć po odwiezieniu dziecka do przedszkola. W połowie przyszła ciocia bo chciała żeby w czymś jej tam pomóc. Myślałam, że skończę później, nie skończyłam. Następnego dnia znów nic nie zrobiłam. 

Znów zaczęłam się zastanawiać co poszło nie tak... Znów próbowałam znaleźć motywację. Zastanawiałam się dlaczego nie motywują mnie te same myśli co wcześniej. Może straciłam wiarę w siebie? Ciągle wydawało się, że miałam za mało czasu, ale wydawało mi się, że to tylko wymówki. I chyba tak to było.

Wczoraj znów zaczęłam ćwiczyć. Znów się cieszyłam. Znów zaczęłam od pierwszego dnia, pierwszego tygodnia. Szło mi ciężko choć pamiętam, że gdy zaczynałam rutynę Franka po raz pierwszy było dużo gorzej. To dobrze widzieć, że pomimo miesięcznej przerwy nadal nie wróciłam do stanu sprzed ćwiczeń. Jeśli dobrze pamiętam to zrobiłam wczoraj 4 x 15 pompek na podniesieniu. 4 x 10 opuszczeń. 4 x 15 normalnych pompek. 4 x 10 pompek z podniesionymi nogami i na koniec 4 x 40 podniesienia na schodku (na łydki). Dziś rano obawiałam się, że może nie zechce mi się wstawać a jak Dziubusia wstanie to może znów się nie zabiorę do ćwiczeń? Właśnie, zapomniałam napisać, że wczoraj zaczęłam ćwiczyć chyba około 6 rano żeby zdążyć zanim obudzi się dzieciaczek. Obudziła się chyba zanim skończyłam. 

Dzisiaj po obudzeniu wiedziałam, że wciąż mam zapał, wstałam zanim mi minął. Co prawda nie poszłam biegać na rozgrzewkę jak wczoraj, ale to chyba nie takie ważne, zrobiłam tylko rozgrzewkę ramion Franka i do dzieła. Udało mi się skończyć całą rutynę choć było ciężko. Trochę dzisiaj zmodyfikowałam końcówkę. Początek tak jak zawsze 2 dnia, pierwszych 2 tygodni: 4 x 5 podciągnięć w szerokim nadchwycie (poziom 2 czyli z podskakiwaniem bo nadal się nie podniosę sama), 4 x 10 podniesień australijskich, 

4 x 5 podniesień w podchwycie wąskim (pierwsze samodzielne, a następne 4 z podskokiem i tylko opuszczanie o własnych siłach), 3 x 70 wykroków, na ostatniej serii zmieniłam na coś w rodzaju przysiadów raz na jedną nogę na bok raz na drugą. Stwierdziłam, że skoro mogę zrobić 70 lounches to te mięśnie mam pewnie wystarczająco rozwinięte. Później miałam robić przysiady, ale ponieważ te mięśnie też mam dość rozwinięte więc kontynuowałam z tymi śmiesznymi przysiadami bocznymi. Robiłam ich po 16 za każdym razem.

Jutro HIIT. Już się boję. Nie lubię tego dnia. Ale chcę mieć motywację również jutro. HIIT jest dość krótki więc nawet jeśli miałoby być najgorzej... w końcu się skończy. 

Teraz już idę spać. Przepraszam, że w chwilach największego zwątpienia nie pisałam. Postaram się od teraz pisać zawsze. 

A teraz już dobranoc!

niedziela, 16 października 2016

Jak to się stało?

Jak to się stało, że miałam taka motywację, ćwiczyłam codziennie aż do zeszłego miesiaca? Przerwałam w 7 tygodniu. W Luxemburgu przełożyłam najpierw jeden dzień, później zrezygnowałam chyba z jednego i zaczęłam od nowa gdy wrócilismy do Anglii. 17-go chyba po raz pierwszy naprawdę zapomniałam, później 18-go też wrócilismy późno i chyba też zapomniałam. 19-go wracałysmy do Polski i też jakos się nie złożyło.
23-25 byłysmy w Gorcach, miałam wtedy nadzieję, że od poniedziałku znów zacznę ćwiczenia, i nie zaczęłam. Myslę o tym prawie w każdym tygodniu, czasami po wiele razy. Raz nawet wziełam się za ponowne czytanie e-ksiażki Franka, czułam się zmotywowana, później ktos zadzwonił, chyba tata, pojechałam i później po powrocie nie miałam już motywacji.

Czy przestałam ćwiczyć na zawsze? Mam nadzieję, że nie. Naprawdę mi się podobało. Skad znaleźć motywację żeby znów zaczać? Tym razem może też bez cukru? Choć ostatnio zrobiłam cos odwrotnego, zaczęłam znów słodzić herbatę czego nie robiłam od lat, a wszystko dlatego, że stwierdziłam, że lepiej mieć nieco więcej cukru w organiźmie niż być ciagle odwodnionym. Odkad nie słodzę piję o wiele mniej.

Ale wracajac do motywacji. Motywacjo, gdzie jestes???