środa, 31 sierpnia 2016

5 tydzień, dzień 2

OK, mam doła, a może już go nie mam? 
Zacznę od nowa, dzisiaj rano obudziłam się w niezbyt dobrym humorze, który poprawiłam sobie nieco czytaniem "Ask and it is given", ale gdy obudziła się Dziubusia to znów mi się zepsuł, nakrzyczałam na nią, że ma mi nie robić czegoś czego sobie nie życzę, bo dawała mi nogi na twarz i nie pamiętam co tam jeszcze. Głupio jej się zrobiło i przytuliła się do mnie i już było lepiej, ale dół został. 
Ktoś kto czytał mojego posta wczoraj to pewnie się domyślił, że zaczęło się już od wczoraj, nie wiem nawet dlaczego, czy to dlatego, że na razie skończył mi się jeden projekt, czy to może dlatego, że zadzwoniła babka o szafę na którą czekam już od prawie miesiąca, ale nie chciałam jej akurat w tej chwili, czy to ... nie mam pojęcia co :) Od jakiegoś czasu myślę też co się stało, że nasze Awakening Compassion szło dość dobrze przez jakieś 4 miesiące a w zeszłym miesiącu było tylko 12 osób? A może dlatego, że chciałam zrobić fajną imprezę na Turbaczu a jest mało chętnych? A może to wszystko do kupy się zebrało? W każdym bądź razie odkąd wróciłam do Polski to mój pierwszy dół.

Dół czy nie, zaczęłam ćwiczyć. Pobiegłam z Dziubusią na rozgrzewkę, chyba połowę drogi biegłam z nią na szyi bo nie chciało mi się słuchać "poczekaj na mnie" :) jakoś dobiegłam do domu i  byłam bardzo rozgrzana po dźwiganiu takich ciężarów :) Zrobiłam rozgrzewkę ramion, sama, bo Dziubusia nie chciała i przeszłam do ćwiczeń z drugiego dnia progression. Pierwsze i drugie ćwiczenie jest chyba takie jak poprzednio tylko kolejność nieco inna. Podnoszenie w szerokim nadchwycie. Chyba nikogo nie zdziwię jak napiszę, że nadal nie potrafię tego robić, znów musiałam podskakiwać i tylko się opuszczać. To, że nie potrafię nie wpłynęło dobrze na mój zły nastrój. Zaczęłam myśleć, że chyba nigdy się nie podniosę, że jestem beznadziejna i takie tam. Ale poprawiłam sobie nastrój myśląc, że wystarczy, że ćwiczę, skoro ćwiczę, prawie codziennie, to kiedyś będę musiała być w stanie się podnieść. Przecież trudno nadrobić zaległości 42 lat w miesiąc. Ćwiczyłam więc dalej. Zrobiłam takich podskoków z opuszczaniem się 4 x 5.
Później miałam podciągnięcia w ciasnym podchwycie, i tutaj było lepiej, mogę już podciągnąć się gdy mam drążek tak wysoko, że mogę stać całymi stopami na podłodze, ale to już wielki sukces, resztę robiłam znów podskakując do drążka. 4 x 5 jak chyba zawsze od jakiegoś czasu. 
Następne ćwiczenie to wiszenie w podciągnięciu, i tutaj znów zawiodłam na całej linii, nie wiem czy zawiodłam to dobre słowo, bo nikomu nie obiecywałam, że to zrobię :) ale miałam cichą nadzieję, że może mi się uda? Później podstawiłam sobie krzesło żeby być w stanie powiesić się w odpowiedniej pozycji, nieco opadało mi ciało, ale próbowałam utrzymać się jak najdłużej. Mogłam tylko ze stopami nieco opartymi na krzesełku, więc nie cały ciężar mojego ciała, ale to już coś. Całe ramiona mi się trzęsły, ale trochę się utrzymałam. Teraz czuję mięśnie z tyłu na ramionach. Dzibusia też chciała spróbować, i muszę przyznać, że idzie jej dużo lepiej. Mam nadzieję, że zacznie już teraz i nie będzie kiedyś musiała nadrabiać bo kilkudziesięciu latach.

Po tym wszystkim miałam niespodziewany telefon, żeby przywieźć Dziubusię wcześniej do Żarek, co też zrobiłam, przejechałam się trochę na rowerze z obciążeniem :) odwiedziłam tatę a później do domu robić resztę.

A do reszty należały wykroki w podskokach, których zrobiłam 4 x 30, czyli  15 na każdą nogę, a potem przysiady w podskokach, których zrobiłam 4 x 15. Przyznam tutaj, że z podskokiem jest dużo trudniej. Ale jak to już pisałam kilka razy nogi mam dużo silniejsze, jak pewnie każdy, więc troche te ćwiczenia podnoszą mnie na duchu.

To tyle na dzisiaj odnośnie ćwiczeń i mojego podupadania na duchu. A... nie jeszcze dodam co dzisiaj wypaliła Dziubusia. Powiedziałam jej, że mam doła, i zapytałam co mogę na to poradzić, a ona na to "przepraszam, ale nie wiem jak przesunąć doła" :) pomimo niezbyt dobrego jeszcze wtedy humoru, nie mogłam się nie uśmiechnąć. Dzieci potrafią być takie zabawne.

A tak na marginesie to ćwiczenia świetnie robią na doła, już mnie chyba wyleczyły :) Może to te bolące ramiona?

No dobra, lecę się umyć i jadę po nią.

Do następnego

wtorek, 30 sierpnia 2016

5 tydzień dzień 1

Powinnam promienieć radością, że przeżyłam 4 tygodnie, ale tak nie jest. Nie jest tak z kilku powodów, po pierwsze mam dzisiaj jakiś nie za fajny dzień. O dziwo z radością podeszłam dzisiaj rano do ćwiczeń, przebiegłam się na rozgrzewkę, po raz pierwszy od kilku dni, później zrobiłam rozgrzewkę ramion i z zainteresowaniem zobaczyłam jakie ćwiczenie będą mnie czekały przez następne 4 tygodnie w 1 i 5 dniu tygodnia, chyba, że tym razem 5 będzie inny od 1. 
Ćwiczenia są nieco trudniejsze, niektóre nieco a inne o wiele trudniejsze. Pierwsze miałam pompki z deski, zrobiłam 4 x 10 choć nie tak ładnych jak Frank, przy podnoszeniu podnosiłam się nieco szybciej lewą ręką niż prawą. Następne były dipy, czyli opuszczenia, tym razem potrzebowałabym specjalnych rurek do ćwiczeń, których nie mam więc wykorzystałam krzesełka. Bardzo się cieszyłam, że akurat mamy w domu takie bardzo stabilne. Dziubusia też popróbowała :) Dzielne dzieciątko. Mnie udało się zrobić tylko 4 x 5 takich nieco oszukiwanych, 2 x 5 takich chyba poziomu 2 Franka, a następne 2 x 5 poziomu trzeciego. Całe ramiona mi się trzęsły z wysiłku, i po raz kolejny wydaje mi się, że poruszyłam mięśnie, które nigdy nawet nie wiedziały, że istnieją na moim ciele. Aż strach pomyśleć, że przeżyłam ponad 40 lat nie wiedząc, że miałam pewne mięśnie. Dzisiaj bolą mnie znów ramiona przy poruszaniu, ale na szczęście nie tak bardzo, po prostu czuję, że je mam :)
Po dipach było podnoszenie nóg, ale tym razem wisząc na drążku. Ojejku, dzisiaj nie mogłam nawet powiesić się na drążku tak bolały mnie ręce, i strasznie mi się ześlizgiwały. Próbowałam podnosić nogi, ale nie byłam w stanie podnieść ich aż tak wysoko jak Frank, a oprócz tego strasznie się huśtałam, zrobiłam więc 2 x 5 (niepełnych) wisząc, zrobiłam je bardzo nie dokładnie, bo ześlizgiwały mi się ręce z drążka, nie bylam w stanie podciągnąć wystarczająco nóg do góry a oprócz tego się huśtałam. Następne 2 x 5 zrobiłam już na krzesełkach, to chyba był poziom 2 Franka.
Co bylo potem? A, regularne pompki, dzisiaj udało mi się zrobić tylko 4 x 10, za każdym razem te ostatnie 2 robiłam już z wielkim mozołem, ale dałam radę.
No i ostatnie ćwiczenie, które normalnie było dla mnie "bułką z masłem" czyli podnoszenie się na palcach, nie jest już taką "bułką z masłem", bo od dzisiaj mam je robić na jednej nodze, okazało się, że jest to o wiele trudniejsze niż podnoszenie się na dwóch. Zrobiłam 4 x 15 na każdą nogę i te ostatnie zawsze szły mi dość ciężko.
Po standardowych ćwiczeniach zrobiłam jak zwykle mocne zakończenie, które dzisiaj znów okazało się trudniejsze. Jak tylko skończyłam poleciałam szybko do kuchni zjeść przygotowane wcześniej płatki owsiane z owocami. Były cudowne :) Nawet Dziubusi udało mi się wszystko wepchnąć.

A teraz wracając do początku tego postu, dlaczego nie promienieję radością? Właśnie, po raz kolejny, znów musiałam wytłumaczyć córce, że 22-ga to jest za późna godzina, żeby siedziała obok mnie jak coś robię (tak a propos to ćwiczyłam rano, ale nie miałam wtedy czasu tego opisać), dzieciątko się popłakało, serce mi się kroiło, ale wiedziałam, że była zmęczona. Poszła do łóżka buntując się przed położeniem a po minucie słyszałam już jej chrapanie. Mam nadzieję, że słodko śpi, zaraz do niej dołączę. Nie chcę tylko myśleć jakie utrudnienia w ćwiczeniach będą jutro, ja jeszcze nie potrafię nawet normalnych podciągnięć.

Zobaczymy jutro :)

poniedziałek, 29 sierpnia 2016

4 tydzień dzień 6 - znów z opóźnieniem bo to było wczoraj

Wczoraj od samego rana wiedziałam, że odkąd zaczęłam rutynę Franka Medrano to, to był mój najleniwszy dzień. Po raz pierwszy, wcale, ale to wcale nie czułam żebym miała ochotę ćwiczyć. Przez cały dzień myślałam, że chyba będzie to mój pierwszy dzień, w który wypadał mi dzień ćwiczeń, ale tego nie zrobię. Żyłam z tą myślą przez cały dzień aż do wieczora. Byłam cały czas senna jeszcze po podróży. Niby spałam dość długo, jakby wszystko zebrać do kupy, ale jakoś zupełnie nie wypoczęłam. Przyszedł wieczór i miałam zamiar iść spać już około 6, ale jakoś mi nie wyszło. Poszłam się wykąpać i... nieco się obudziłam. Dzięki temu, że się obudziłam stwierdziłam, że może jednak lepiej jeżeli poćwiczę, bo jeśli bym tego nie zrobiła to później miałabym 4 dni ćwiczeń bez odpoczynku, więc... zabrałam się do ćwiczeń.

Nie szło mi najlepiej, robiłam je trochę na odczep się. Zaczełam znów tylko od rozgrzewki ramion. Podciągań nadal nie potrafię choć zaczynam już podnosić się chociaż kilka centymetrów od ziemi, zrobiłam 4 x 4 podciągnięcia, a raczej opuszczenia po podskoczeniu do podciągnięcia, 4 x 8 australijskich podciągnięć, 4 x 4 podciągnięcia (czy raczej opuszczenia) z ciasnym podchwytem. Pierwszy z każdego podciągałam się prawie sama, następne trzy podskakiwałam i tylko się opuszczałam. Póżniej 4 x 40 wykroków i tylko 4 x 20 przysiadów, jakiż wielki spadek z ostatnio robionych 50 :) Ale wczoraj jestem pewna, że nawet przysiadów nie mogłabym zrobić więcej, myślę, że wykroków bym mogła, ale zupełnie nie miałam ochoty. Szybko przeszłam do szybkiego zakończenia, wykąpałam się po raz drugi i... uciekłam spać.

Dzisiaj miałam pracować, ale zamiast tego pojechałam na demonstrację Otwartych Klatek do Katowic. Miło było znów spotkać dziewczyny poznane w Szczecinie. Poznałam również inną aktywistkę, również mamę, wspaniała osoba. Demo - jak demo, trochę nie mój styl aktywizmu, ale cieszę się, że pojechałyśmy. Teraz za to jestem padnięta choć dopiero 21-sza. Cieszę się, że to mój dzień odpoczynku. Myślę, że jutro musimy jechać na porządne zakupy, bo ostatnio jakoś nie miałyśmy po drodze do sklepu i jemy jakieś bardzo prosto. Dzisiaj zrobiłam Dziubusi makaron z jagodami, którego nie chciała skończyć więc ja skończyłam, po czym oby dwie stwierdziłyśmy, że jesteśmy głodne więc dogotowałam jeszcze ryżu i sosu z mrożonych warzyw. Jutro chcę jakiejś porządnej zupy, albo jakiegoś normalnego obiadu, a nie czegoś zrobionego na szybko.

A teraz już dobranoc.

niedziela, 28 sierpnia 2016

Wczoraj był mój 5 dzień 4 tygodnia - pompki, tym razem w Szczecinie

Wczoraj był wyjątkowy dzień, z piątku na sobotę pojechałyśmy do Szczecina na Ogólnopolski Marsz na Rzecz Praw Zwierząt. Spędziłyśmy 6 godzin w pociągu, miałyśmy miłe towarzystwo. Po przyjeździe do Szczecina powitały nas jeszcze milsze aktywistki. Dziubusia dostała misia, którym od wczoraj cały czas się opiekuje, może nie cały. Jak usnęła to biedny miś został porzucony na siedzeniu w pociągu, ale na szczęście jakaś miła pani położyła go nam koło plecaka więc nie zginął. 

Ale wracając do ćwiczeń, wczoraj byłam daleko od domu, ale nie chciałam szukać wymówek więc ćwiczyłam w Szczecinie pod jakimś drzewkiem. Musiało to z daleka nieźle wyglądać, ale co tam :) Wczorajsza rutyna nie była za łatwa bo musiałam kombinować. Była co prawda ławka, którą mogłam wykorzystać na podwyższenia do różnych ćwiczeń, ale wczoraj był niesamowicie skwarny dzień, a ławka była w samym słońcu, toteż do podwyższeń używałam najczęściej górkę. Ale do rzeczy.

Niestety wczoraj nie zrobiłam porządnej rozgrzewki, tylko rozgrzewkę ramion z rutyny Franka. Pompki na podwyższeniu robiłam na górce, zrobiłam 4 x 15. Dziewczyny czekały na mnie na górce w Rotundzie z tego też powodu ucinałam sobie czas oczekiwania pomiędzy ćwiczeniami. Tak w ogóle to zostawiłam na górze telefon więc liczylam wolno do 30 lub 40 pomiędzy ćwiczeniami, tak naprawdę zazwyczaj mam 2 min przerwy, ale co tam, jakoś dałam radę. Choć przy pompkach z nogami wyżej miałam już nieco dosyć. Ale powoli.

Drugie ćwiczenie to dipy, te robiłam opierając się na drzewie, niezbyt to wygodne bo kora wbijała mi się w ręce, ale znów dałam radę 4 x 15. Oczywiście też ucinałam czas odpoczynku, czyli liczyłam tylko do 30 między powtórzeniami, ile to wychodziło w sekundach nie mam pojęcia.

Po dipach Franka regularne pompki, i znów jakoś wytrzymałam 4 x 15 ale wtedy już skrócone odpoczynki dawały mi się nieco we znaki, dzisiaj mam zakwasy na ramionach nad pachami.

Po regularnych przyszedł czas na pompki z nogami na podwyższeniu, te również wykonywałam na górce tyle, że teraz miałam ręce poniżej nóg. Myślałam, że nie dam rady pierwszych 10, ale jakoś zrobiłam 4 x 10. Myślę, że gdybym miała dłuższe odpoczynki szłoby mi nieco lepiej, a może po prostu się pocieszam :)

Na koniec podniesienia na palcach, które też zrobiłam na górce. Te zrobiłam już w super ekspresowym tempie. Robiłam 20 podniesień, potrzepałam nieco nogami dla odpoczynku i kolejne 20, i tak 4 razy. Stwierdziłam, że mięśnie nóg mam dość silne więc jak raz nie zrobię tych ćwiczeń za wiele nic się nie stanie. Ostatnio robiłam po 40 i myślę, że pewnie mogłabym więcej.

Wczoraj też nie dodawałam żadnych ćwiczeń od siebie, zrobiłam tylko silne zakończenie (również licząc bo nie miałam nic do odmierzania czasu) i ... poleciałam na górę do dziewczyn razem z Dziubusią, która już była nieco zmęczona przyglądaniem się żołędziom.

Gdy doszłam na górę poczekałyśmy jeszcze na kolejnych dwóch aktywistów i wybraliśmy się do Green Way, wegetariańskiej restauracji na śniadania. Od rana jadłyśmy z Dziubusią tylko średnio pożywcze rzeczy: wafle ryżowe i paluszki. W restauracji też nie znalazłam nic co chciałabym zjeść, ale na szczęście mieli świeże soki, skończyłam też za Dziubusię deser z kaszy jaglanej i kokosa. Jak widzicie nadal nie stosuje się do zasady niejedzenia cukru.

Ale do czego zmierzam, myślę, że dzisiaj po raz pierwszy nie będę ćwiczyć. Powinien to być mój 6 dzień 4 tygodnia czyli podciągnięcia, których normalnie nie lubię, a dzisiaj dodatkowo nie mam energii. Dwie ostatnie noce spędziłyśmy w pociągu, nie jadłyśmy normalnie, i pomimo tego, że wróciłyśmy około 3.30-4.00 i później spałam jeszcze z 6 godzin to czuję się jakbym nie spała przynajmniej z noc. Czy będę dzisiaj ćwiczyć czy nie, jeszcze nie wiem, ale jak do tej pory nie mam zupełnie ochoty a jest już wieczór. Może znów natchnie mnie około 9-10 wieczorem? Zobaczymy. Na razie biorę się za pracę.

czwartek, 25 sierpnia 2016

I stało się

Któżby pomyślał? A chyba wczoraj napisałam, iż trafiłam na takie kulturalne forum. Co prawda forum nie przestało być kulturalne, ale co poniektórych nieco poniosło. Najlepiej to jak jeden mięsożerac kłóci się z drugim mięsożercą czy ludzie są roślinożercami czy mięsożercami :) A forum miało być o kalistenice (dobrze tym razem napisałam?)
Miałam tutaj wstawić linka, ale ponieważ nie chcę przedłużać dyskusji na forum, może lepiej jak go nie wstawię. Mam nadzieję, że dyskusja ucichnie, bo nie widzę żeby miała jakikolwiek sens. 
A jutro mój dzień odpoczynku, tak na prawdę to dzisiaj bo już jest po 12-tej. W sobotę będę musiała znaleźć jakieś miejsce w Szczecinie gdzie będę mogła pompkować :) Zobaczymy jak to wyjdzie, najgorsze, że nawet nie będę się miała gdzie umyć czy przebrać, na szczęście przy pompkach się za bardzo nie pocę. Czy można iść na siłownię i zapłacić tylko za prysznic? Ciekawe.

4 tydzień, dzień 3 HIIT (High Intensive Interval Training)

Witam ponownie, dzisiaj miałam HIIT,  który w jakiś sposób lubię bo schodzi mi na nim najmniej czasu choć zazwyczaj dużo się pocę w porównaniu z innymi dniami.

Dzisiaj zaczęłam wcześnie bo gdzieś po 9 rano. Moje maleństwo uprzejmie zostało w domu więc nie musiałam zmagać się z "poczekaj", "ja chcę do domu" i takie tam więc udało mi się zrobić moją normalną pętelkę na rozgrzewkę. 

Po powrocie do domu zaczęłam ćwiczyć. Po pierwszej rundzie przypomniało mi się, że nie rozgrzałam ramion, ale stwierdziłam, że już na to za późno więc kontynuowałam z ćwiczeniami. Nie wiem czy to ze względu na wczorajsze dodatkowe ćwiczenia na mięśnie brzucha, ale dzisiaj miałam problem ze wspinaczką górską, w 3 i 4 rundce musiałam sobie dychnąć po 15 sek, więc troszęczkę to było oszukane. Ale miło wiedzieć, że jednak jakoś ruszyłam mięśnie brzucha bo to ta część mojego ciała, która najmniej mi się podoba. Kiedyś jeszcze bardzo narzekałam na biodra, ale może jestem już w tym wieku, że już mi na nich tak nie zależy? A może po prostu się przyzwyczaiłam? Na punkcie brzucha zawsze miałam fioła, przez jakieś 20 lat albo i więcej ciągle go wciągałam, nawet teraz czasami mi się zdarza :)

Dzisiaj po standardowych ćwiczeniach zrobiłam jak zwykle silne zakończenie, które również wydawało się trudniejsze niż w ciągu kilku ostatnich dni, i powodem znów były mięśnie brzucha więc dzisiaj nie dodawałam żadnych ćwiczeń na tą partię mojego ciała. Tak na prawdę nie dodałam żadnych ćwiczeń, zaczełam szukać rozciągania, ale w konsekwencji znów się znudziłam i poszłam zrobić sobie śniadanko. 

Normalnie zaczynam dzień od smoothie (koktajlu owocowego, do którego często wrzucam zioła), ale dzisiaj nie miałam bananów a nie miałam ochoty na same brzoskwinie z jabłkami i ziółkami więc zaczęłam od płatków owsianych z dodatkami, które zazwyczaj jem dopiero po kilku godzinach bo smoothie jest dość syte.


Zblędowałam płatki owsiane, suszoną żurawinę (niestety z cukrem, pewnie dlatego bardzo smakowało mojej córce), kilka suszonych śliwek, trochę siemienia lnianego, trochę nasion sezamu, nieco nasion wiesiołka, brzoskwinię, kilka migdałów, wodę i to chyba wszystko. Było przepyszne i bardzo pożywcze. Córce tak smakowało, że musiałam zrobić jeszcze jedną porcję :)

Och, prawie bym zapomniała. Dzisiaj to już drugi albo nawet trzeci dzień kiedy ćwiczyłam z bólem głowy. Co prawda odkąd ćwiczę piję więcej niż normalnie, ale pewnie nadal na skraju odwodnienia. Zazwyczaj w 3 dzień tygodnia jak mam HIIT to piję więcej, ale dzisiaj nie wypiłam podczas ćwiczeń nawet 0.7l, zostało mi kilka mililitrów. Wskazuje to na to, że dobrze by było żebym zaczęła dzień od smoothie bo to zawsze przynajmniej 300 ml więcej płynu na dzień. Często jak nie było Dziubusi to miałam nawet koło litra, a takich mieszanek owocowych mogę zmieścić dużo. Tak naprawdę to już kiedyś się zastanawiałam czy nie powinnam znów zacząć słodzić herbaty, bo jak piłam słodką to piłam dużo więcej niż teraz. Woda czy nie słodzona herbata mi tak nie wchodzą. Cieszę się tylko, że mam lekki ból głowy nie taki jak za starych czasów.

To chyba tyle na dzisiaj :)

A tutaj obiecane zdjęcie mojej ręki po podciągnięciach



środa, 24 sierpnia 2016

4 tydzień, dzień 2

Dzisiaj miałam podciągnięcia, najbardziej nie lubię tego dnia, bo bardzo wyraźnie wytyka mi to jak słabe mam ramiona. Dzisiaj nieco się zdziwiłam, ale zacznę od początku.

Początek więc rozgrzewka. Zdecydowałam znów zacząć od biegu, który okazał się być utrudniony bo moja córka postanowiła biec ze mną, nie powiedziała tylko, że tak na prawdę nie ma ochoty na bieganie a tylko na marudzenie. Jak tylko wyszłyśmy za bramę to się zaczęło: "poczekaj na mnie", "ale ja jestem głodna" (moja wina bo wybiegłyśmy bez śniadania), "ale ja chcę wracać do domu". Tym to oto sposobem wróciłyśmy krótszą drogą. Po drodze do domu znalazłyśmy kilka grzybów, chyba szłyśmy w dobrym miejscu bo w ciągu kilku minut znalazłam chyba z 8 ale do zabrania do domu nadawało się z 5 i 2 wyrzuciłam przy bramie bo okazały się robaczywe.

Zanim doszłyśmy do domu to chyba ciepło jakie uzyskałam krótkim bieganiem już odeszło w zapomnienie więc można powiedzieć, że rozgrzewką była znów tylko rozgrzewka ramion, typowa z e-książki Franka. Jeśli dobrze pamiętam to przed rozgrzewką wszamałam kilka kawałków brzoskwini jak robiłam Dziubusi kanapkę. 

Ale przejdźmy do sedna: podciągnięcia. Przełożyłam sobie drążek na futrynę drzwi bo w poprzednim miejscu wydawało mi się, że pęka ściana, czyżby była z płyty gipsowej??? Przymocowałam drążek na wysokości moich rąk, czyli mogłam go dosięgnąć stojąć całymi stopami na podłodze. Okazało się, że dzięki temu była w stanie doskoczyć na górę. Wiem, wiem, to nadal nie moja własne podciągnięcie, ale... na samym początku nie byłam w stanie tak doskoczyć, może dlatego, że w tej drugiej futrynie (czy raczej dziurze na drzwi) drążek był wyżej. Tak czy inaczej podskoczylam 4 x 5 i opuszczałam się już normalnie, gwoli ścisłości raczej 4 x 4 bo ostatnie opuszczenie nazwałabym bardziej spadaniem :)

Później podciągnięcia australijskie, te zawsze szły mi dużo lepiej. Dzisiaj miałam drążek wyżej niż zawsze bo Dziubusia chciała też się popodciągać więc musiałam go umocować na wysokości jej podniesionych rąk. Na tej oto wysokości drążka zrobiłam 4 x 12 podciągnięć. Była pozytywnie zaskoczona, że tak dobrze mi poszło. 

Po australijskich podciągnięcie wąskim podchwytem. Znów udało mi się podciągnąć do połowy, ale to wszystko więc znów zaczęłam skakać co z podchwytem okazało się nieco trudniejsze. Udało mi się zrobić 4 x 4 podskoki z opadaniem kontrolowanym, ale nie sądzę, żeby moje podskoki było do odpowiedniej wysokości. Więc nadal niestety trochę udawania w tych moich podciągnięciach.

Ale... dzisiaj postanowiłam wypróbować nieco nogi. Zrobiłam 4 x 50 wykroków, czyli po 25 na każdą nogę. Mówiąc szczerze, pewnie mogłabym więcej, ale jak to już kiedyś pisałam trochę to nudne. Jak robiłam wykroki, i później pewnie też przy przysiadach myślałam o tej gimnastyce GST, chyba naprawdę mi się spodobała. Nie wydaje się taka nudna jak 50 powtórzeń wykroków czy przysiadów. Bo wspomnę tutaj, że przysiadów również zrobiłam 4 x 50. Czy mogłąbym więcej? Pewnie tak bo dużo trudniej podciągnąć mi się raz na drążku niż zrobić 30 przysiadów czy może nawet 50. Wszelkie ćwiczenia na nogi są dla mnie raczej odpoczynkiem albo podtrzymaniem na duchu, że jednak coś mi wychodzi :)

Po normalnych ćwiczeniach Franka postanowiłam dzisiaj dodać rónież coś na brzuch. Zrobiłam więc 4 x 20 podnoszenie głowy, ramion i zgiętych nóg w tym samym czasie. Myślę, że nieco przesadziłam, że robiłam po 20 bo przy ostatnich 5 czułam już nieco zmęczenie karku (nie trzymałam za kark tylko miałam ręce wyciągnięte przed siebie).

Później jak zwykle silne zakończenie. Chyba dość dobrze mi poszło, choć miałam przerwę po desce, ale nie dlatego, że nie mogłam przejść od razu do podnoszeń (choć pewnie mogłoby to być trudne), ale dlatego, że kuzynka nas zawołała. Szczerze powiedziawszy to dzisiaj cały czas coś się działo. A to ciocia przyszła, a to kuzynki córka, a to ona. Cała rutyna zajęła mi dzisiaj pewnie z 2,5 godziny, oczywiście nie dlatego, że cały czas ćwiczyłam, ale ciągle coś się działo. 

Po tym wszystkim naprawdę dzisiaj bardzo chciałam zrobić jakieś porządne rozciąganie bo strasznie się w tym zaniedbuje, ale znów nie znalazłam na YouTubie nic co by mi się podobało. Zrobiłam więc tylko jakieś kilka ćwiczeń rozciągających. Myślę więc, że może to GST mogłoby być naprawdę świetne? Jakżesz to byłoby wspaniale nie tylko wyglądać dobrze, ale móc robić szpagat i inne takie cuda? Dzisiaj myślałam też, że może za jakiś rok czy dwa będę mogła zgłosić się do Britain's got talent i pokazać światu co mogą robić weganie? Ależ by to była reklama weganizmu, oczywiście pod warunkiem, że uda mi się po tym czasie wyglądać tak jak Frank i reprezentować sobą jakiś poziom gimnastyczny :) Och marzenia, marzenia, "te duże i te maleńkie, każdemu zamienią się w piosenkę" :) a nuż kiedyś to będzie rzeczywistość? Przecież każda rzeczywistość zaczyna się od myśli czy marzenia. Jestem w Polsce bo przez rok o tym marzyłam. "Myślę więc jestem" :)

Coś by jeszcze dzisiaj dopisać? Moja wena twórcza już się chyba wyczerpała. Nadal myślę o napisaniu książki o mojej podróży rowerowej z Anglii do Polski, w jakiś sposób odmieniłam moje życie :) Ale o tym innym razem. Dobranoc, za chwilę znów północ. Choć lepsza północ niż 3 nad ranem jak wczoraj, bo do 3 czytałam pigułkę wiedzy na polskiej kalistenice. Dzisiaj miałam iść spać o 8. Jak widać niebardzo mi się to udało.

Czy ktoś może mnie kopnąć w cztery litery, żeby już nie marudzić tylko iść spać? Wiem, pewnie muszę to zrobić sama. Dobranoc jeszcze raz.

PS. Zapomniałam, dzisiaj zrobiłam zdjęcie odciskom na rękach po podciągnięciach, ale mam na telefonie więc wstawię innym razem.

wtorek, 23 sierpnia 2016

I znów zapomniałam

Miałam poprawić ostatni wpis, ale stwierzdziłam, że napiszę to osobno. Czytałam pigułkę wiedzy na polskiej kalistenice i właśnie mi się przypomniało, że znów zapomniałam napisać, że oczywiście zrobiłam na koniec silne zakończenie i jak zwykle zapomniałam o rozciąganiu. W ciągu ostatnich 3 tygodni, tylko raz zrobiłam rozciąganie, które tak naprawdę mało mi się podobało. Myślę, że kiedyś będę musiała napisać do Franka, że w następnym wydaniu e-książki powinien dodać rozciąganie, gdyby tam było to pewnie bym o nim nie zapominała.

A tak jeszcze z innej beczki to od kilku dni myślę o tym, że powinnam dodać jeszcze jakieś ćwiczenia na dolną partię mięśni brzucha, jakoś tych mięśni nie czuję w żadnym z wykonywanych ćwiczeń, albo robię je niepoprawnie, albo po prostu żadne z ćwiczeń, które robię ich nie ćwiczy. Ciągle myślę też, że czas żeby robić rozciąganie na końcu i wiecznie o nim zapominam. 

Dzisiaj w pigułce wiedzy znalazłam informację o GST, które bardzo mi się podoba, mogłabym to robić dodatkowo bo to też swojego rodzaju kalistenika bo to też ćwiczenia z wykorzystaniem wagi swojego ciała, ale te zdjęcia, które widziałam w jakiś sposób wyglądają inaczej niż te, które widziałam z kalisteniki choć weszłam na stronę o tym właśnie z forum kalinistyki. Tak myśląc teraz o tym to chyba różnica jest w ich rościągnięciu. Filmiki z kalisteniki, które widziałam pokazują raczej siłę mięśni natomiast GST koncentruje się bardziej na wygimnastykowaniu i ... to mi rónież imponuje.

OK, plan na jutro? Poszukać jakiegoś dobrego filmiku na rościąganie po ćwiczeniach.

Tydzień 4, dzień 1

Zaczynam pisać przed dwunastą w nocy więc to jeszcze dzień w którym ćwiczyłam, znów niestety późno. Zaczęłam dopiero po 21-ej. Moje maleństwo zaczęło ze mną od podniesionych pompek, ale szybko zwątpiła, później ćwiczyła się w przeszkadzaniu mi. Była to już jej pora na spanie więc teoretycznie powinna spać, a praktycznie wyglądało to tak, że w przerwach pomiędzy ćwiczeniami czytałam jej książkę o Dzwoneczku :) Powiem szczerze, że wydaje mi się, że w ten sposób ćwiczenie jest trudniejsze bo gdy czytałam miałam wrażenie, że nie dostarczałam organizmowi wystarczająco tlenu, ale może mi się tylko tak wydawało.

Dzisiaj wydaje mi się, że mam dobre biorytmy, których nie sprawdałam od wieków, ale czułam się fajnie. Pojechałam na rowerze do Myszkowa i przyjechałam oczywiście zgrzana, zrobiłam pewnie z jakieś 25 km z jakimś 20kg obciążeniem jak zawsze więc bardzo żałuję, że nie zaczęłam wtedy ćwiczyć, ale jakoś tak się nie złożyło. Zaczęłam więc tylko z prostą rozgrzewką ramion, w której oczywiście towarzyszyło mi moje maleństwo wywijając ramionami we wszystkich kierunkach :) ale dała się nawet namówić, żeby nieco je podnieść, tak żeby były równoległe do podłogi.

Po tej krótkiej rozgrzewce zrobiłam 4 x 10 pompek z rękami na sofie. Dopiero teraz po powrocie z Anglii zdałam sobie sprawę jak niewygodnie robi się pompki na tej sofie, jest o wiele za miękka. Następnym razem muszę spróbować czy nie lepiej będzie na krześle. Później zrobiłam 4 albo 5 (bo gdzieś byłam roztargniona, to pewnie przez to czytanie w czasie odpoczynków, i nie wiem czy dobrze policzyłam) x 15 zanurzeń (nie wiem czy tak się to mówi po polsku, angielski "dip"). Pierwszy raz zrobiłam 15 i nawet nie bolał mnie mięsień na lewym ramieniu tak jak kiedyś, może już się przyzwyczaił, że zaczęłam go używać.

Po dip'ach jak zwykle pompki regularne jak je nazywa Frank, a bardzo nieregularne dla mnie bo na szeroko rozstawionych rękach, ale... teraz już stały się dla mnie regularne i mogę spokojnie zrobić ich 10, przynajmniej dzisiaj jak pokazywałam Agnieszce, że mogę już spokojnie zrobić 10 a na początku nie dawałam rady z jedną to poszło mi bardzo dobrze. Pokazałam też im dwa razy po 10 pompek z nogami na łóżku. Aga była ździwiona, że już potrafię, Tomek powiedział, że też tak potrafi, czy na prawdę nie wiem bo nie chciał spróbować.

Ojejku, znów odbiegam od tematu, wiec wracając do regularnych pompek zrobiłam 4 x 10 i szło mi gorzej niż po południu jak pokazywałam Adze.

Po regularnych miałam te z nogami na sofie, też zrobiłam 4 x 10.

I na koniec moja "bułka z masłem", która dzisiaj nie była taką bułką z masłem bo podniosłam znów do góry, dzisiaj zrobiłam 4 x 40 podniesień na palcach, podejrzałam trochę ostatnio ćwiczenia na przyszły tydzień i chyba od przyszłego tygodnia będę musiała robić osobno na każdej nodze. Ale nogi mam silne więc pewnie mnie to nie zabije :) Nie wiem jak przeżyję jutrzejsze podniesienia, to znaczy wcale ich nie przeżyję, bo pewnie nadal ich nie zrobię będę robić niższe poziomy, czyli takie oszukiwane podniesienia :) Ale kiedyś dam radę :) Z resztą jak osatnio ćwiczyłam z Rangą to widziałam o ile jestem lepsza od niego w pompkach, przysiadach i tak dalej, ale muszę przyznać, że on jest dużo lepszy w podciągnięciach, ale ja ćwiczę regularniej więc pewnie za mniesiąc będę już od niego lepsza nawet w podciągnięciach, mam przynajmniej taką nadzieję, nie oczywiście żebym była lepsza tylko żebym mogła podnieść się na drążku bo czuję się nieco jak niepełnosprawna, że nie mogę podnieść wagi swojego ciała.

O właśnie, chyba ostatnio zapomniałam dodać, że zarejestrowałam się na polskiej stronce dla kalistenistów i nawet wpisałam powitanie http://kalistenikapolska.pl/topic/11284-jestem-tutaj-nowa-i-kalestenika-te%C5%BC-jest-dla-mnie-nowa/ i jak to ja szczerowina napisałam tak jak jest dlaczego zaczęłam pisać, a jak to ostatnio u mnie bywa wszystko zaczyna się od weganizmu, tak też zaczęło się z kalisteniką. Myślałam, że albo nikt nie odpisze, albo mogę spotkać się trochę z tak zwaną "polską kulturą" lub jak ja bym to nazwała z polskim brakiem kultury, ale byłam bardzo zaskoczona. Oczywiście wszyscy lub prawie wszyscy starali mi się wybić z głowy mój weganizm, ale w bardzo kulturalny sposób. Znalazłam tam również zachęcenie do dalszych ćwiczeń. Cieszę się, że znalazłam to forum, któś podał mi też listę sławnych kalistenistów, o której nie miałam pojęcia bo przed Frankiem widziałam tylko pewnego dziadziusia, który bardzo mnie zainspirował i za linkiem z video trafiłam do gości, którzy być może go szkolili, ale nie pamiętam co mnie odwiodło, ale wtedy nie zdecydowałam się na kalistenikę. Może dlatego, że nie było tam nic o weganiźmie??? Nie wiem, w każdym bądź razie bardzo się cieszę, że Jason powiedział mi o Franku. A tak a propos to chyba powinnam mu podziękować, ale może zrobię to za jakiś czas jak zobaczę widoczne zmiany na swoim ciele? Chyba, że kwadraty przy moich kolanach wystarczą, ale nie sądzę bo te miałam kiedyś jako nastolatka, tylko w ostatnich latach mi zaginęły, pewnie za dużo czasu spędziłam w samochodzie zamiast chodząc :)

Myślę Jason, jeszcze poczeka na swoje dziękuję. Ciekawe po jakim czasie zmiany mięśniowe zaczynają być widoczne zewnętrznie.

I tym oto sposobem dobrnęłam do 00:21, czas spać a może jeszcze trochę popracuję? ... Nie wiem, transkrypcja o tej porze nocy chyba nie jest wskazana więc chyba po prostu dobranoc. Dzięki Edytko, Dorotko i Martynko, że czytacie, pozdrawiam i mam nadzieję, że za bardzo nie nudzę :)

niedziela, 21 sierpnia 2016

Trzeci tydzień, dzień szósty

Było to już wczoraj, ale właśnie zauważyłam, że zapomniałam o opisaniu wczorajszych zmagań, Tak naprawdę to wygląda na to, że wczoraj to był mój dzień zapominania. Po raz pierwszy odkąd zaczęłam ćwiczyć z Frankiem zapomniałam, że mam ćwiczyć. Gdyby mi mąż nie przypomniał z rana to ... nie wiem czy by mi się przypomniało do wieczora, że był to mój dzień podciągnięć, których od początku nie darzę gorącymi uczuciami. Dlaczego tak jest? Tak naprawdę nigdy w życiu się nie podciągałam, czyli partie mięśni odpowiadające za podciągnięcia są prawie nie istniejące co widać i czuć w każdy dzień kiedy próbuję się podciągnąć. 

Ale spróbuję się nie rozwlekać i przejść do sedna, czyli do opisania dzisiejszych zmagań, a jest o czym. No więc z rana pobiegliśmy z mężem i córką na plac zabaw, żeby się rozgrzać i wykorzystać sprzęt do ćwiczeń bo w domu mamy tylko jeden drążek. Miło było patrzeć na moje maleństwo jak biegała i się cieszyła. A ja się cieszyłam, że może będzie z niej w przyszłości atletka??? Oczywiście bieganie z 6-latką wygląda nieco inaczej od normalnego :) kto ma takie maleństwa to pewnie wie. Już w domu zrobiła sobie plan co to niby mamy zrobić podczas takiego biegu, o dziwo nie przewróciła się biegnąc z głową w planie zamiast patrzeć pod nogi :) Jeżeli dobrze pamiętam to do parku udało nam się dobiec bez odpoczynku, ale już tam okazało się, że w planie było nieco spacerku, a później kamienie do przeskakiwania w rzece, w drodze powrotnej ponoć mieliśmy skakać dwoma nogami, a dodam tutaj, że nie wszystkie z tych kamieni są płaskie więc córka zgodziła się przeskakiwać na nie normalnie w celu zwiększenia bezpieczeństwa. Było wesoło.

Po kamieniach wydała nam komendę, no może nie było to tak ostro powiedziane, ale nasza mała trenerka poinstruowała nas, że przyszedł czas na skakanie na jednej nodze, a że dystans był nieco długi to... nogi można było zmieniać :) Nie wiedziałam, że tak męczące może być przeskoczenie jakiś 50 metrów na jednej nodze, kilka razy zmieniałam nogi, ale tak na prawdę to chyba ja jedyna posłuchałam instrukcji bo i mojemu mężowi i mojej córce szybko się znudziło to skakanie. 

Na górce czekał nas znowu spacerek, wykorzystałam ten czas, żeby pozbierać śmieci, które ktoś porozrzucał w parku. Po raz pierwszy usłyszałam od jakiegoś przebiegającego biegacza: "dobra robota". Zastanawiałam się dlaczego więc i on kilku nie podniósł :)

Ale do rzeczy. Plac zabaw był już za kawałek i szósty dzień zaczyna się od podciągnięć, do których chciałam podejść od razu i dopiero mój mąż przypomniał mi o Franka rozgrzewce ramion. Jak napisałam powyżej, dzisiaj był mój dzień zapominania :) No więc zrobiliśmy rozgrzewkę, nasze maleństwo nas kopiowało. Stanęła sobie przede mną, na szczęście nie jestem aż tak niska, a ona za wysoka żeby uderzać ją po głowie. Trochę się uśmiałyśmy. A potem... do podciągnięć. Niewiele z tego wyszło na początku, bo drążek na tym placu zabaw jest bardzo wysoko jak dla mnie, nawet ten najniższy, ledwo do niego sięgam stojąc na palcach. Żałuję, że nie miałam aparatu, żeby zrobić zdjęcie. Na początek mój mąż mnie podniósł i zrobiłam tak z 2-3 podciągnięcia negatywne, to chyba poziom 2 Franka, 3 jest z jakąś gumą ułatwiającą podciągnięcia, ale takowej nie posiadam, choć ostatnio huśtawka nieco mi ją zastępowała. Tak czy inaczej, nie podobało mi się, że muszę polegać na mężu, żeby mnie podniósł. Nie policzyłam więc tych... opuszczeń tak naprawdę bo nie byłam w stanie się podciągnąć, jak zresztą w ciągu całych ostatnich 3 tygodni.

Co więc zrobiłam? Poszukałam innego sprzętu i znalazłam. Nieco dalej jest drabinka do wspinania się dla dzieci, zakończona jest drążkiem więc go wykorzystałam. Dzięki temu, że jest też drabinka to mogłam się wspiąć do góry i później tylko opuścić na rękach. Wczoraj nie robiłam tyle samo powtórzeń, jeśli dobrze pamiętam to 2, 2, 4, 2. W między czasie nakrzyczałam jeszcze na mojego skarba bo wciskała mi się na drążek zawsze wtedy kiedy ćwiczyłam, w końcu dała się namówić na zmiany, czyli jak ja ćwiczyłam ona czekała i jak ona coś robiła to ja miałam odpoczynek.

Ojejku, ale się dzisiaj rozpisałam.

Po szerokich podciągnięciach były zanurzenia, jejku, gdzie my je wczoraj robiliśmy? czy my zrobiliśmy wczoraj zanurzenia... Silly mi, wczoraj drugie ćwiczenie to były podniesienia australijskie, uf, już myślałam, że coś przegapiliśmy. Tak, tutaj znów moje maleństwo upatrzyło sobie rurkę, na której ćwiczyliśmy więc musiały być zmiany, tym razem trzy, Ranga, ona i później ja. Zrobiłam 4 x 5 więc chyba jak zawsze, ale z jakiegoś powodu było mi ciężej.

Później podciągnięcia w wąskim podchwycie. Yuppie! Tutaj udało mi się po raz pierwszy zrobić przynajmniej pół podciągnięcia samej. Wiem, to nie wielki powód do radości, ale 3 tygodnie temu w tej pozycji nie potrafiłam podciągnąć się nawet 5 centymetrów, a wczoraj mi się udało zrobić pół podciągnięcia, więc to dowód, że te moje ćwiczenia coś dają. Resztę oczywiście znów robiłam metodą negatywną. Szczerze powiedziawszy to wolę robić te ćwiczenia w domu, w Polsce.

Po podciągnięciach została nam moja "bułka z masłem" :) Wykroki i przysiady. Znów zrobiłam 4 x 30 wykroków, i 4 x 30 przysiadów. Zastanawiam się czy nie powinnam zwiększyć liczby robionych i wykroków i przysiadów (to drugie podniosłam wczoraj o 10), dlatego bo nogi mam dużo mocniejsze od ramion. Problem tylko z tym, że robienie i wykroków i przysiadów trochę mnie nudzi.

I tak to dobiegłam do końca opisu wczorajszego dnia, a dzisiaj? Dzień 7 czyli dzień odpoczynku. Uwielbiam moje dni odpoczynku, chyba tak bardzo jak moje dni ćwiczeń poza podciągnięciami oczywiście.

Stop! Stop! Zapomniałam dodać, że jak zwykle zakończyliśmy silnym zakończeniem, które idzie mi coraz lepiej i już nie czuję się żeby krzyczeć, że Frank chyba chce mnie zabić, nadal nie jest to łatwe, ale nie na granicy śmierci tak jak to się wydawało na początku. W tej chwili ustanie w pozycji deski przez 30 sek wydaje się łatwiejsze niż kiedyś 15 sek.

Okay, teraz mogę przejść do innych zajęć. Tak a propos dzisiaj lecimy do Polski, nareszcie. Nareszcie wracamy do lasów i spokoju.

PS. Przypomniało mi się, że mój mąż zrobił mi w tym tygodniu dwa zdjęcia, przyznam się tylko, że znów wciągnęłam brzuch bo chciałam lepiej wyglądać, przepraszam, tak naprawdę nie jestem, aż taka płaska, ale mam chyba pewien kompleks na punkcie mojego brzucha więc często go wciągam, na szczęście nie tak często jak kiedyś

A tutaj zdjęcia:


PS2. Jeśli ktoś czyta tego bloga, to mam pytanie: jak umieścić dwa zdjęcia obok siebie zamiast jedno pod drugim?

sobota, 20 sierpnia 2016

Trzeci tydzień, dzień piąty

Czasami zastanawiam się czy warto tutaj coś pisać, z tego co widziałam na statystyce to nikt tego nie czyta, mam tylko po kilka otwarć, które myślę wynikają z tego, że ja tutaj codziennie piszę więc pewnie te otwarcia też się liczą. Pomimo tego myślę, że nawet jeśli ten blog nikomu nie pomoże w motywacji do ćwiczeń czy zmiany diety (bo pamiętajmy, że i ja i Frank jesteśmy weganami) to przynajmniej będzie to dla mnie fajny dziennik, kiedyś może, jak będę już miała pięknie umięśnione ciało to zobaczę jak zaczynałam :)

A teraz do rzeczy. Dzisiaj znów miałam pompkowy dzień :) Nadal jestem w Anglii, do tego jest sobota więc znów ćwiczyłam z Rangą, tylko nie w parku ale w domu. Dzisiaj też zwróciłam uwagę jak bardzo poprawiła mi się kondycja, tak na codzień tego nie wiedzę, nadal ciężko podnosi mi się córkę, jakieś 17 kilogramów. Choć w czwartek, wskoczył na mnie kolega córki a później dwójka dzieci w tym samym czasie więc pewnie miałam na sobie jakieś 35 kg i mogłam z nimi biegać :) Mam nadzieję, że za kilka miesięcy będę mogła biegać z czwórką dzieciaków.

Ojej, znów odeszłam od tematu :) mogłabym zrzucić to roztargnienie na strzelający za plecami popcorn (wiem, niezbyt zdrowe, ale moje maleństwo narobiło mi dzisiaj ochoty, a zresztą zielone smoothie już wypiłam), ale to nie przez popcorn, zawsze lubię skakać po tematach, ci co mnie znają osobiście to wiedzą.

Więc jak mi dzisiaj szło? Po raz pierwszy zrobiłam 20 podniesionych pompek, później zrobiłam 10 zanurzeń (ostatnio robiłam 8 bo bolał mnie mięsień na lewym ramieniu), następnie pompki regularne, ojejku, już nie pamiętam ale wydaje mi się, że robiłam po 10 tak samo jak tych z nogami na łóżku, a piąte ćwiczenie, tak zwana moja "bułka z masłem" czyli ćwiczenia na łydki, podniesienia i opuszczenia na palcach na schodzie, dzisiaj robiłam 4 x 30 zamiast 4 x 20 tak jak zawsze. Czuję poprawę. Nawet silne zakończenie idzie mi lepiej, 30 sekundowa deska nie jest już dla mnie zabójstwem, i piętnaście podnoszeń też robię już bez przerwy przed czy w trakcie. Yuppie!

Frank, jesteś wielki!

Dzisiaj zastanawiałam się też dlaczego tak lubię jego rutynę. Myślę, że z wielu powodów, ale przede wszystkim dlatego, że wiem z góry ile muszę zrobić, wiem, że nawet jak mi ciężko idzie to mam tylko określoną ilość razy kiedy muszę się przemęczyć. Na koniec jest zazwyczaj łatwiejsze dla mnie ćwiczenie, nie licząc oczywiście silnego zakończenia, które nadal jest dla mnie trudne. I uwielbiam moje dni wolne czyli 4 i 7 dzień tygodnia. Jutro mam podciągnięcia, których najbardziej nie lubię, bo nadal nie zrobiłam pełnego podciągnięcia, zawsze robię ułatwione poziomy. Biorąc jednak pod uwagę to jak już się polepszyłam odkąd zaczęłam... mam nadzieję, że przed zakończeniem poziomu podstawowego będę w stanie podciągnąć się chociaż raz. Tak naprawdę to mam nadzieję, że stanie się to szybciej ;)

Bye for now

czwartek, 18 sierpnia 2016

Trzeci tydzień, dzień 1, 2 i 3

Tak, mam tym razem do opisania aż trzy dni. Przepraszam, że się zaniedbałam w pisaniu, na szczęście nie w ćwiczeniu. 
Jak to wyszło, że nie pisałam? Otóż w poniedziałek rano źle się czułam. Zjadłam mandarynkę bo pomyślałam, że poczuję się świeżej, ale niestety nie podziałało, wręcz przeciwnie zrobiło mi się gorzej. Wypiłam jeszcze smoothie, dokończyłam dziecka muesli i... byłam nie do życia. Bolał mnie żołądek, było mi nie dobrze i myślałam, że po raz pierwszy odkąd zaczęłam ćwiczenia z Frankiem Medrano, na prawdę nie dam rady ćwiczyć. Dogorywałam tak do 1 po południu. Tego dnia miałam wizytę w szpitalu na 14:50 i wiedziałam, że muszę jakoś dojść do siebie. O pierwszej więc wypiłam mirrę, gorzkie to pieroństwo niesamowicie, ale... nie męczyłam się na darmo. O drugiej zebrałam się i pojechałam do szpitala na wizytę, jeszcze z córką więc z dodatkowymi kilkunastoma kilogramami na bagażniku. W dodatku od rana nic nie jadłam. Cieżka to była podróż, ale dojechałyśmy. W szpitalu niestety musiałam czekać bo wizyty się spóźniały, ale jak w końcu weszłam to dowiedziałam się, że mój puchnący policzek jest objawem abnormalności jakiegoś z moich ciałek krwionośnych. Niech będzie co chce, ale może już tata nie będzie mi ciągle marudził, żeby to sprawdzić.

W sumie nie o tym miałam pisać. Ale skoro już napisałam to zostawię :) Po szpitalu pomyślałam, że nie jest ze mną tak źle więc, nadal bez jedzenia, pojechałyśmy do Rasvencourt Park na spotkanie rodzin uczących w domu. Jakoś udało nam się dojechać a później wrócić, i to wszystko na prawie głodówce. W drodze do domu myślałam już tylko o tym, że skoro z takim rozwodnieniem (właśnie, zapomniałam o tym wcześniej napisać, oczywiście przeszło po mirrze) dojechałam tak daleko i jakoś wróciłam to z Frankiem też dam sobie radę. I dałam :) Co prawda robiłam mniej pompek niż normalnie, ale ... dałam radę, nawet z silnym zakończeniem.

Kolejny dzień wczoraj - 2 dzień 3 tygodnia - podciągnięcia
Z samego rana pojechałyśmy na północ Anglii spotkać bardzo ciekawego człowieka, który interesuje się roślinami i wie o nich bardzo, bardzo dużo. Spędziłyśmy tam kilka bardzo interesujących godzin, ale do domu dotarłyśmy po 8 wieczorem. Zanim zjadłyśmy było jeszcze później. Jeśli dobrze pamiętam to ćwiczyłam po 23-ej. I niestety nadal nie potrafię się podciągnąć :( Po raz kolejny podciągałam się na huśtawce, z nogami na huśtawce jakoś dawałam radę, ale tylko 3 za każdym razem :( Zastanawiałam się czy czuję jakąś poprawę odkąd zaczęłam ćwiczyć i nie wiem. Ciekawe czy w przyszłym tygodniu uda mi się podciągnąć chociaż raz całkowicie samej. Wykroków i przysiadów też zrobiłam tyle co zawsze 30 wykroków i 20 przysiadów. Chciałam skończyć jak najszybciej i iść spać :)

Dzisiaj kolejny dzień HIIT
Po południu byłyśmy w Kew i przyjechał po nas Ranga bo po drodze do parku złapałam gumę. Przywiózł drugą pompkę (przy próbie użycia pierwszej złamałam zęba... nawet nie będę tłumaczyć), zabrał dziewczyny a ja jakoś dojechałam do domu. Jak przyjechałam było mi tak gorąco, że nie potrzebowałam już rozgrzewki, choć typową rozgrzewkę ramion zrobiłam, albo raczej zrobiliśmy bo Ranga znów ćwiczył ze mną.
Przeżyłam czy raczej przeżyliśmy. Później szybki prysznic, obiad i... do Londynu. Pati chciała znów zobaczyć go nocą. Przed chwilą wróciłyśmy, a przez to że jest już prawie wpół do drugiej to staram się napisać jak najbardziej skrutowo i iść spać :)

Jutro znów dzień 4 czyli dzień odpoczynku :)

Napisałabym do przeczytania następnym razem, ale chyba i tak nikt tego nie czyta :)

niedziela, 14 sierpnia 2016

Drugi tydzien, dzien 5 i 6

Witam i bardzo przepraszam, ze nie wpisalam tutaj nic wczoraj. Nie zapomnialam oczywiscie o mojej rutynie, ale... zapomnialam o opisaniu moich przezyc. Od 11-go w nocy jestem w Anglii, 12-ty to byl moj dzien odpoczynku, ale wczoraj z rana pamietalam o moich pompkach i reszcie cwiczen. Wczoraj po raz pierwszy robilam je na swiezym powietrzu i po raz pierwszy z kims. Okazalo sie, iz moj maz od czasu do czasu tez wykonuje rutyne Franka wiec wczoraj do mnie dolaczyl. Pobieglismy na rozgrzewke na pobliski plac zabaw i tam tez zrobilismy wszystkie cwiczenia. Bylam tez zdziwiona, ze moj maz ani nie robil rozgrzewki Franka ani silnego zakonczenia. Wczoraj wiec zrobilismy wszystko. O dziwo tez wczoraj przy silnym zakonczeniu nie odpoczywalam pomiedzy deska a podnoszeniem sie z deski do pozycji pompki. Podejrzewam, ze pewnie przez to, ze nie mielismy ze soba stopera liczylismy i moze stalismy w desce krocej niz powinnismy. Nie pamietam juz po ile robilam pompek wiec niestety nie zdam z tego sprawozdania. Pamietam tylko, ze przy ostatnim powtorzeniu pelnych pompek zrobilam 10, przy poprzednich 3 chyba tylko po 5. Na lydki 4 x 20 tak jak zawsze, reszty nie pamietam.

A jak tam dzisiaj? Dzisiaj mielismy w domu impreze, skonczyla sie okolo 20-tej, pozniej odwiozlam kolezanke i wrocilam do domu po 22-giej, zabralam sie za moja rutyne okolo 22.30. Szczerze powiedziawszy to bardzo mi sie nie chcialo, ale... gdybym przerwala to pewnie nastepnym razem tez znalazlabym jakas wymowke, wiec... wzielam sie za robote. Nadal nie potrafie sie podciagnac, poniewaz dzisiaj wykonywalam cwiczenia na hustawce wygladalo to nieco jak poziom 1 pokazywany przez Franka z guma ulatwiajaca podciaganie. 1 i 3 cwiczenie tylko po 3 niby podciagniecia. 5 x 4 australijskie podciagniecia, jakos wyjatkowo bardzo ciezko mi szlo, albo po raz pierwszy wykonywalam je prawidlowo, albo jestem dzisiaj taka slaba. Pozniej 30 wykrokow x 4 i na koniec 20 przysiadow x 4. 
Po tym wszystkim bylam juz zmeczona i mialam skonczyc, ale stwierdzilam jak poprzednio, ze jak nie zrobie silnego zakonczenia to pozniej znow bede wykorzystywac kazda wymowke zeby go nie zrobic, wiec... go zrobilam. Przed ostatnim cwiczeniem znow prosilam sama siebie zeby moze zrezygnowac, ale polezalam troche po ostatniej desce i zrobilam 15 podniesien z deski do pozycji pompki. Jak dotad jest to najbardziej znienawidzone przeze mnie cwiczenie, nie wiem co jest gorsze, czy deska czy to :) Ale na dzisiaj juz koniec. Teraz ide spac.
Moze dodam tylko, ze dzisiaj zupelnie nie stosowalam sie do zalecen Franka, zeby nie jesc cukru. Co do diety roslinnej to nie musze sie starac bo jestem weganka wiec przychodzi mi to naturalnie ale cukier... pojawia sie dosc czesto w mojej diecie a dzisiaj z powodu imprezy... bylo go duzo.
Nie stosuje sie rowniez do zalecen zeby spac przynajmniej 8 godzin na dobe. Wczoraj chyba po raz pierwszy odkad zaczelam cwiczyc spalam 12, ale tak zazwyczaj to spie chyba po 7 czasami mniej.

OK, teraz juz chyba naprawde pojde spac. Do nastepnej relacji z moich zmagan :) Ach, zrobilam zdjecie jak odciskaja mi sie rece przy podnoszeniu, ale nie moge wstawic na kompie, moze dorzuce pozniej z telefonu.

czwartek, 11 sierpnia 2016

Drugi tydzień, dzień trzeci - HIIT

Jakżesz mi się dzisiaj nie chciało ćwiczyć. Zwlekłam się z łóżka, chyba z pół godziny albo nawet godzinę po tym jak się obudziłam i ... poszłam biegać na rozgrzewkę. Kuzynki pies uciekł i przyleciał za mną jak byłam już w lesie. Fajnie było biec z towarzystwem, ale... w pewnym momencie rzuciła się na innego psa. Dobrze, że szybko im przeszło.
Pobiegłam więc do domu myśląc o tym jak bardzo nie chce mi się dzisiaj nic robić, wiedziałam, że to dzień HIIT. Przychodziły mi do głowy myśli, że to i tak nic nie da. W sumie to nie mam już nawet zakwasów. Ale starałam sobie wytłumaczyć, że regularne ćwiczenia muszą przynieść efekty. 
Wbiegłam więc do domu i nadal z ociąganiem zaczęłam rutynę. Szło mi nawet spoko. Przy trzeciej serii jakoś się pogubiłam, musiałam na chwilę przerwać czas żeby dojść do tego, w którym miejscu byłam. Uwielbiam pajacyki na koniec, to takie rozluźnienie.

A potem, znów szybkie zakończenie, mój zabójca :) Zrobiłam wszystko tak jak trzeba aż do wstawania z deski do pozycji pompkowej. Przed tym ćwiczeniem zrobiłam sobie chyba z 5 minut przerwy. Leżałam na podłodze i mówiłam sobie jak bardzo nie chcę tego robić. W pewnym momencie miałam już wstać i nie robić, ale poleżałam jeszcze kilka minut i... zrobiłam. Przeżyłam 15 podniesień z deski do pozycji pompkowej. Ostatnie podniesienie robiłam już prawie padając na twarz, ale... nie upadłam.

Jutro dzień odpoczynku :)

środa, 10 sierpnia 2016

Tydzień 2, dzień drugi

Za chwilę idę spać, ale muszę jeszcze napisać jak mi dzisiaj szło z ćwiczeniami :) Dzisiaj rano miałam malować, ale pierwsze jak wstałam zaczęłam robić moją rutynę :) Trochę padało, ale mimo wszystko wybrałam się na krótki bieg w ramach rozgrzewki a później wraz z Frankiem rozgrzewka ramion, dzisiaj chyba wszystkie policzyłam, czyli wymachy ramion z dłoniami w czterech różnych pozycjach, każda z pozycji 15 wymachów, później 29 obrotów ramionami do przodu i jeśli dobrze pamiętam to tyle samo lub 30 do tyłu. Nadal ta rozgrzewka sprawia mi pewny ból w ramionach, ale nie taki jak za pierwszym razem. na końcu obroty głowy w jedną stronę w drugą, głowa w lewo, prawo, w tył i przód i koniec rozgrzewki. 

Przejście do ćwiczeń:
1. Regularne podciągnięcia nadchwytem z ramionami szeroko rozstawionymi
Znów robiłam tylko poziom drugi, ponieważ nadal nie jestem w stanie się podciągnąć w tej pozycji, ale tym razem byłam w stanie chociaż się opóścić, już nie spadałam jak w zeszłym tygodniu i robiłam tych opuszczeń po trzy, cztery razy z 60 sekundowymi przerwami.

           2. Australijskie podciągnięcia, nadchwytem
I tutaj rónież niewielka poprawa w porównaniu z zeszłym tygodniem, dałam radę zrobić 8x4, za każdym razem 120 sekund przerwy, czy dwie minuty :) jak kto woli. Napisałam 120 sek, bo tak jest opisane w książce, ale jak nastawiam sobie czas na telefonie to nastawiam w minutach.

3. Podciągnięcia z wąskim uchwytem, podchwytem
Nadal nie byłam w stanie się podciągnąć, tylko opadała. Zrobiłam tych opadnięć 5 x 4.

4. Wykroki (lunge)
Dzisiaj nieco lepiej niż w zeszłym tygodniu. 30 (czyli 15 na każdą nogę) x 40 i 60 sekund odpoczynku pomiędzy ćwiczeniami.

5. Przysiady w rozkroku ze stopami na zewnątrz
I tutaj znów nieco sobie podniosłam, robiłam po 20, czyli zrobiłam 4 x 20 przysiadów.

Myślę, że wszystkie ćwiczenia szły mi nieco lepiej niż w 6 dzień pierwszego tygodnia, wszystkie oczywiście oprócz silnego zakończenia. Deska chyba nigdy nie będzie moją specjalnością, 30 sekund mnie zabija. Dzisiaj znów musiałam odpocząć zanim przeszłam do podnoszenia się na dłonie z pozycji deski i spowrotem znów na przed ramiona. Chyba zrobiłam sobie z 2-3 minuty przerwy. Byłam wykończona, ale później udało mi się zrobić 15 bez przerwy, ale jakim kosztem. Byłam padnięta. Po ćwiczeniach nie poszłam na spacer bo zaczęłam coś tam sprawdzać na komputerze i nie wiem nawet kiedy jak ostygłam i poszłam na dół robić koktajl owocowy, czy owocowo warzywny. Dzisiaj był z bananów, mango i sałaty. Wyszedł lepiej niż się spodziewałam. Przepraszam, ale nie zrobiłam zdjęcia.

Po ćwiczeniach wzięłam się za malowanie salonu, trochę mi z tym zeszło, ale teraz nareszcie mam śliczny pokoik, z cieplutkim kolorkiem, i teraz... czuję się jak w domu. Biele nie są dla mnie.

Do jutra, jutro HIIT, znów wypiję mnóstwo wody :)

wtorek, 9 sierpnia 2016

2 Tydzień, dzień 1

Cóż za dzień. Wstałam wcześnie rano, żeby jechać z kuzynką na chemioterapię. Jak to dziwnie dla mnie, kogoś kto unika lekarzy i stara się żyć tak naturalnie jak to możliwe, żeby jechać do szpitala, gdzie tylu pacjentów zmaga się z różnymi rakami, i którzy zdecydowali się na chemioterapię. Mnóstwo myśli kłębiło mi się w głowie, ale to nie temat na tego bloga.
Wracając do rutyny Franka, rano nie chciało mi sie wstawać o 5 więc stwierdziłam, że zrobię jak wrócę... i... zrobiłam, co prawda zaczęłam około 21.40, ale ponoć lepiej późno niż wcale. Z jednej strony to trochę się nawet cieszyłam, bo jak wstałam rano to czułam straszną niemoc w ramionach (to napewno nie były zakwasy). 

Co robiłam dzisiaj? Udawaną rozgrzewkę, udawaną dlatego, że bieganie po domu to bardziej jak udawanie biegania, pamiętałam o ramionach więc je rozgrzałam z filmikiem Franka a później ćwiczenia:

1. Pompki na podniesieniu. O dziwo znów udało mi się zrobić 4 x 15, jestem z siebie dumna.

2. Opuszczenia
Znów bolał mnie mięsień na lewym ramieniu (to chyba triceps), ale znowu udało mi się zrobić 4 x 10.

3. Zwykłe pompki (może mniej zwykłe bo z szerzej rozstawionymi rękami)
Zrobiłam 4 x 5. I nie wydawało mi się, żebym mogła zrobić więcej.


4. Pompki z podniesionymi wyżej nogami 
Tutaj wielki szok. Zrobiłam też pięć, tak samo jak normalnych. Wciąż pamiętam pierwszy dzień kiedy miałam problem zrobić jedną. Niezła poprawa.


5. Podnoszenie się na palcach nóg żeby wyćwiczyć mięśnie na łydkach
Spróbowałam 4 x 25 i udało się, choć na ostatniej już padałam.

Silne zakończenie? Ratunku!!! Myślałam, że skonam, jak zwykle zresztą. 30 sekund stania w desce to dla mnie zabójstwo tak zresztą jak wszystkie inne ćwiczenia w tej sekcji. Przeżyłam wszystkie poza ostatnim. Po desce musiałam odpocząć pomimo, że ponoć nie powinnam. Tylko cudem utrzymałam 30 sekund. Oczywiście wstawanie z deski i schodzenie znów na dół nie wyszło jak trzeba, najpierw 5, później długo, długo nic i dopiero pozostałe 10. Byłam wykończona.

Na spacer nie poszłam bo była już prawie 11 w nocy i chcę spać. Zjadłam tylko dwa banany i przyszłam tutaj pisać sprawozdanie :) A teraz... spać :)

Do miłego!

niedziela, 7 sierpnia 2016

6 Dzień z Frankiem Medrano

Już miałam iść spać, gdy przypomniało mi się, iż dzisiaj nie zdałam sprawozdania z moich... męczarni :) Nie wszystkie ćwiczenia są oczywiście męczarnią, ale... bywają takie.

Ale od początku. 

Dzisiaj spałam u taty więc nie zaczęłam ćwiczeń z samego rana bo nie ma on drążka, który to akurat dzisiaj był mi potrzebny. Wróciłam około 13 i wtedy zaczęłam rutynę. Krótki bieg po lesie dla rozgrzewki a później rozgrzewka ramion??? Czy naprawdę? To tak jak nie piszę od razu, nie pamiętam czy zrobiłam dzisiaj rozgrzewkę ramion, może nie, a może tak.

Później ćwiczenia z dnia 6-go:
1. Regularne podciągnięcia nadchwytem
W moim wykonaniu oczywiście nie regularne ponieważ nie jestem w stanie podciągnąć się nadchwytem. Robiłam więc poziom drugi, czyli podnosiłam się na krzesełku a później... powinnam powoli się opuszczać, dzisiaj natomiast nadal bolą mnie ramiona więc... spadałam :) Nawet przy takim ułatwieniu byłam w stanie spaść tylko dwa razy na powtórzenie, czyli 4x2. Odpoczynki po 60 sekund.

           2. Australijskie podciągnięcia, nadchwytem
Ponieważ tutaj drążek jest o wiele niżej więc nie podnoszę całego ciężaru swojego ciała byłam w stanie zrobić 5 normalnych i po każdym z powtórzeń odpoczywałam 2 minuty. 5x4. 

3. Podciągnięcia z wąskim uchwytem, podchwytem
I tutaj znów, nie jestem w stanie się podciągać więc podnoszę się na krzesełku a później tylko opuszczam z podkurczonymi nogami. W tej pozycji byłam w stanie sama się opuścić trzy razy, czyli 3 x 4.

4. Wykroki (lunge)
Nadal to ćwiczenie nie jest dla mnie zbyt trudne, choć w tej chwili mam już jakieś tam zakwasy na nogach więc dzisiaj zrobiłam tylko 20 więc 10 na każdą z nóg. 20 x 40 i 60 sekund odpoczynku pomiędzy ćwiczeniami.

5. Przysiady w rozkroku ze stopami na zewnątrz
Przysiadów też nie zrobiłam za wiele bo tylko 15 x 4 z 60 sekundowymi przerwami pomiędzy seriami. Czuję zakwasy, ale to fajne uczucie.

I po tych ćwiczeniach jak zwykle czekało mnie silne zakończenie. O dziwo dzisiaj stanie na jednej ręce i nodze w pozycji do pompek, czy boczna deska nie sprawiły mi wielkiego problemu, ale... pełna deska... to inna sprawa. Myślałam, że znów wyzionę ducha. Czy musi to być takie trudne? Jeśli dobrze pamiętam to kiedyś na jakiś ćwiczeniach staliśmy minutę. Czy jest to w ogóle możliwe? Teraz pół minuty wydaje się wyzwaniem nie do pokonania. Dotrwałam co prawda 30 sekund ale ostatkiem sił. Nie dałam też rady zrobić 15 podnoszeń z deski do pozycji pompki i odwrotnie. Zrobiłam najpierw 5 i później 10. Dzisiaj miałam koc pod łokciami, ale nie wyglądało na to, żeby jakoś mi to pomogło. Ogólnie dzisiaj po ćwiczeniach byłam wypompowana.

Szybko co prawda doszłam do siebie, jak zwykle poszłam przed dom na spacer po zioła do smoothie, które było nie najgorzesz i pewnie bardzo pożywne. Z dzisiejszych składników pamiętam:
- banany
- jabłka
- czerwone pożeczki
- liście selera
- liście botwinki
- krwawnik
- rzepik
- pokrzywa
- szczaw
- koniczyna
- gwiazdnica
- mlecz
- sezam
- siemie lniane

I to chyba już wszystko.

Jutro dzień 7, dzień odpoczynku. Będę malować więc nie wiem czy dam radę coś tutaj zanotować. Następny wpis pewnie więc we wtorek, chyba, że zmienię zdanie.